Recenzja filmu

Mama (2010)
Nikolay Renard
Yelena Renard

Nie przecinajcie pępowiny

To klasyczny przykład kina nowo-horyzontowego, filmu, który nie chce się podobać, nie chce błyszczeć, stawiającego opór widzowi.
Syn idzie powoli, często przystaje i bez pośpiechu ogląda świat: wystawy sklepowe, fontannę w parku, tego typu atrakcje. Flaneur? Nie flaneur, nawet nie współczesna odmiana flaneura, który dziś – jak mówią znawcy tematu – nie jest już, jak ten XIX-wieczny, błąkającym się po mieście marzycielem, tylko nażartym obywatelem galerii handlowej. Syn jednak nie chodzi po galeriach, nie widać, żeby jadał coś w fast foodzie. Nie zmienia to faktu, że jest naprawdę ogromny, pewnie z dwie setki żywej wagi. Jakoś przecież musiał przytyć? Autorzy jednak w ogóle nie zajmują się tą kwestią. Dla nich liczy się tylko to, co jest teraz.

Idźmy dalej. Rytm kroków syna warunkuje nie melancholia, ale nadwaga, brak kondycji. Sapie, trudno złapać mu oddech. Wyrównuje go dopiero, gdy wchodzi do domu. Syn ma na oko dobrze po trzydziestce i ciągle mieszka z mamą, która jest centrum jego świata, trzyma go przy życiu: karmi, myje, kładzie do snu. Chodzi obok niego jak wokół posążka Buddy – mała, zniszczona, cierpliwa kobieta. To wszystko, cały film. Bohater wraca do mieszkania, w mieszkaniu oddaje się w ręce matki, potem kładzie się, następnego dnia wstaje. Kurtyna.

W "Mamie" praktycznie nie pada ani jedno słowo. To klasyczny przykład kina nowo-horyzontowego, filmu, który nie chce się podobać, nie chce błyszczeć, stawiającego opór widzowi. Początkowo można zirytować się tym snuciem, ale irytacja w końcu ustępuje. Yelena i Nikolay Renard wygrywają konsekwencją i cierpliwością, nie idą na skróty, nie łapią się tanich rozwiązań czy sentymentów, specjalnie też nie starają się jakoś wychładzać świata przedstawionego, zamieniać go w laboratorium, akwarium.

Nie ma w "Mamie" udawania. Praktycznie nie ma też kolorów, miasto jest brzydkie, mieszkanie, w którym mieszkają, też jest niespecjalne. Szaro-buro, wilgotno, pewnie grzyb na ścianach, okropnie pusto. Jakby ktoś sprzedał (wywiózł, uprzątnął) większość przedmiotów zaludniających świat. Zero atrakcji, żadnego trupa w szafie, ani tragedii, która tych dwoje skazała na siebie. Nic o Edypie, o matce, która zaborczą miłością tłamsi syna. Coś więcej o synu, który jest ciężarem dla matki. Jednak patrząc na jego potworną bezbronność, trudno syna o cokolwiek obwiniać, trudno przypuszczać, że matka kiedykolwiek go zostawi. Dziwny film.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones