Recenzja gry Switch

Iconoclasts (2018)
Joakim Sandberg

Obuchem w ikonę

Joakim "konjak" Sandberg od dziecka marzył o tworzeniu gier. Zaczynał od układania na sobie kartonów, tworząc coś na kształt "Sonica". Jego miłość do platformówek, nieszablonowych rozwiązań oraz
"Iconoclasts" - recenzja
Joakim "konjak" Sandberg od dziecka marzył o tworzeniu gier. Zaczynał od układania na sobie kartonów, tworząc coś na kształt "Sonica". Jego miłość do platformówek, nieszablonowych rozwiązań oraz pixelartu spowodowały, że po siedmiu latach wytężonej pracy światło dzienne ujrzało "Iconoclasts" – gra od początku do końca będąca dziełem wyłącznie jego rąk i wyobraźni – a także fascynacji "Metroidem" i "Monster World IV". Zna ją już na pewno wielu posiadaczy PlayStation 4 i PC, a od niedawna mogą się nią cieszyć także amatorzy Nintendo Switch.



W świecie rządzonym przez fanatyczny ruch One Concern swoje miejsce próbuje odnaleźć młoda dziewczyna o imieniu Robin. Bohaterka jest mechanikiem samoukiem, czym łamie doktrynę teokratycznego państwa. Tutaj tylko licencjonowani fachowcy mogą parać się tym zajęciem. Pomimo grożącej jej kary śmierci Robin dobrodusznie pomaga sąsiadom, dokonując drobnych napraw w ich domostwach. Limit jej szczęścia wyczerpuje się, gdy zostaje nakryta przez przedstawicieli władz – w konsekwencji jej rodzina zostaje zamordowana, a ona sama zostaje umieszczona w więzieniu na czas wykonania wyroku.

Od tego momentu zaczyna się szalona jazda bez trzymanki, w której przemierzając kolejne krainy poznamy nie tylko sprzyjających Robin bohaterów, takich jak chociażby Minę – pochodzącą z pirackiej wioski dziewczynę wyznającą zgoła inne bóstwo niż jedyną słuszną "Matkę". Będziemy mieli też okazję przypatrzeć się charakterom tych złych i niedobrych, stojących po drugiej stronie barykady.



Trudno zdecydować się, czy mocniejszą stroną gry jest jej fabuła czy doznania wizualne. Jeśli chodzi o to pierwsze, to rzadko zdarza się, by metroidvanie operowały czymś więcej niż szczątkową historią, delikatnie tylko wprowadzającą gracza do świata przedstawionego. Dawno tak bardzo nie śmiałam się w trakcie gry platformowej. Elementy komiczne przeplatają się z dramatami ludzkimi. Porwania mieszają się z niezdarnością kapłana, którego wszyscy mają w głębokim poważaniu; morderstwa następują po żartach z ninja, a krzywdy wynagradzane są wzruszającymi spotkaniami po latach. Szala emocji pozostaje jednak w równowadze. Niczego nie jest tu za dużo ani za mało. 



Gdy patrzy się na 16-bitową grafikę wykorzystaną w grze, jeszcze trudniej uwierzyć, że przygotowała ją jedna osoba. Niesamowita staranność i pieczołowitość detali zapiera dech w piersiach. Zestawiając "Iconoclasts" z chociażby niedawno wydanym "Octopath Traveler", od razu można zwrócić uwagę na to, w jak zdumiewający sposób udało się "konjakowi" oddać emocje i charakter postaci. Pomimo prostych środków widać, gdy bohaterka jest zasmucona, poirytowana lub odczuwa radość. Do tego same scenerie nie pozwalają na znużenie. Od piasków pustyni, poprzez miotane zamieciami szczyty aż po pradawne świątynie. Każda z lokacji jest inna i ma swój własny charakter. I tu znów uwidacznia się geniusz twórcy, który samodzielnie przygotował do nich indywidualne motywy muzyczne.

Rozgrywka jest wymagająca i nie pozwala na opuszczenie gardy choćby na moment. Początkowo Robin jest wyposażona tylko w złoty klucz francuski, którym będzie sobie torować drogę przez hordy przeciwników. Jak to jednak w metroidvaniach bywa, nie jest to jedyna dostępna w grze broń. W trakcie swojej wędrówki dziewczyna dorobi się chociażby miotacza fal uderzeniowych czy też wyrzutni bomb. Szybkie obracanie kluczem pozwoli jej także na generowanie elektryczności. Wszystkie te wynalazki przydadzą się jej w walce z bossami.



Ogromni przeciwnicy wymagają konkretnego sposobu, by ich pokonać. Jeden podda się po zwykłym zdzieleniu kluczem w wentyl, inny padnie po serii bombardowania. Wielki posąg przypominający azteckie bóstwo ulegnie Robin, gdy ta, we współpracy z inną postacią, właściwie posłuży się swoimi elektrycznymi mocami. Mnie szczególnie zaskoczył jeden z przeciwników, który postanowił sprawdzić zdolności tropicielskie bohaterek. Tu już nie wystarczyło beznamiętne naparzanie bronią wszędzie gdzie się da. Najpierw trzeba było się ukryć, zlokalizować przeciwnika i odpowiednio szybko zwalić go z nóg. Nie pomnę, ile razy powtarzałam tę sekwencję. To zdecydowanie nie jest spokojna, radosna przebieżka po lesie. Gra jest trudna, wymagająca, ale daje też mnóstwo satysfakcji. Niełatwo nieraz odnaleźć się w feerii barw pojawiającej się na ekranie. Nawet walka ze zwykłymi przeciwnikami powoduje multum rozbłysków i chaosu, co nie wszystkim może się spodobać.

Zagadki środowiskowe nie są zbyt skomplikowane. Nawet te odrobinę bardziej wymagające po chwili zastanowienia okazują się banalne.

Dla tych, którzy nie będą sobie w stanie poradzić z dość trudną rozgrywką, przygotowano coś specjalnego. "Relaxed mode" to tryb, w którym bohaterka nie odnosi obrażeń, nie traci tlenu pod wodą i właściwie pozostaje nieśmiertelna. Jest to ciekawa odskocznia dla gracza, który będzie chciał się skupić na wciągającej i nieustannie zaskakującej fabule.



"Iconoclasts" to jedna z najlepszych metroidvanii, w jaką miałam okazję grać. Na tle innych produkcji jawi się jako perełka, przy której widać, że powstała z prawdziwej pasji i zaangażowania. Gra wciąż daje graczowi coś nowego i nie pozwala mu się nudzić. Nie można też tu mówić o monotonii. Jeżeli cierpicie na brak ciekawych i wciągających platformówek, bez zastanowienia sięgnijcie po ten tytuł.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?