Recenzja filmu

Na ratunek wielorybom (2012)
Ken Kwapis
Drew Barrymore
John Krasinski

Odmrożenie komory serca

Telewizja rządzi i znaczenie ma tylko to, co zostanie w niej pokazane. Może nie jest to najbardziej odkrywcze spostrzeżenie, ale sprawia, że film wybija się ponad poziom ckliwej opowiastki.
Wielka polityka i walenie – to połączenie może brzmieć ryzykownie, ale jakimś cudem wypada na ekranie całkiem przyzwoicie. "Na ratunek wielorybom" zawiera dawkę wzruszeń właściwą, by nie narazić widza na ryzyko przesłodzenia. To nie kolejna odsłona "Uwolnić orkę", bo i gatunek wielorybów jest mniej fotogeniczny, i historia bardziej złożona. Znalazło się też w filmie Kena Kwapisa miejsce na parę ciekawych obserwacji z pogranicza ekologii, polityki i mediów. Lecz nie spodziewajmy się wykroczenia poza bezpieczne hollywoodzkie schematy: choć to opowieść podszyta dobrymi intencjami proekologicznymi, w gruncie rzeczy konserwatywna w wymowie. Pokazuje, że zastany porządek wystarczy wspólnymi siłami lekko zmodyfikować, by wszyscy żyli w zgodzie i szczęśliwie.

Ta historia wydarzyła się naprawdę w zamierzchłym roku 1988: USA rządził Ronald Reagan, dzieciaki cieszyły się z nowych baterii do walkmana, a główne źródło informacji stanowili reporterzy telewizyjni mówiący do kamery z miejsca zdarzenia. Wszystkie te elementy pojawiają się w filmie, tworząc nie tylko nostalgiczne tło, ale też wpływając na tok wydarzeń.

W centrum są jednak wieloryby: nieopodal Barrow, najbardziej wysuniętego na północ miasta USA, odkrywa je reporter z ambicjami, Adam (John Krasinski). Trzyosobowa rodzina morskich stworów znalazła się w śmiertelnej pułapce, ponieważ może oddychać jedynie poprzez niewielki otwór w lodzie, a od otwartego oceanu oddziela je kilka dobrych mil grubego lodu. Z początku niezbyt chętnie, a potem masowo, miejscowi, a w końcu i całe Stany łącznie z Białym Domem ruszają na ratunek wielorybom. Sprawa staje nawet na szczeblu międzynarodowym, gdy niezbędna okazuje się radziecka pomoc... Obserwujemy przeprawy bohaterów z Eskimosami, którzy początkowo chcą upolować wieloryby, z władzą i biznesem, którym w głowie tylko nowe odwierty ropy, a przede wszystkim – potwornym zimnem.

Prócz Adama motorem wielorybiej akcji jest lekko szurnięta działaczka Greenpeace'u Rachel (w tej roli sympatycznie potargana Drew Barrymore). Interesujący jest ten ekranowy wizerunek ekolożki: z jednej strony Rachel wzbudza szacunek, bo dla wielorybów zrobi wszystko, z drugiej – nie rozumie i nie chce zrozumieć racji innych ludzi. Co więcej, w pewnym momencie zza jej poczucia moralnej słuszności wyłania się inny ton: polityczki świadomej, jak dużą władzę zyskała i że może teraz szantażować innych.
    
Pamiętajmy, że akcja dzieje się w czasach, kiedy Greenpeace był postrzegany raczej jako banda oszołomów niż podmiot w debacie, z którym przeciwnicy muszą się liczyć. A politycy bez uszczerbku na wizerunku mogli powiedzieć, że gdzieś mają los kilku umierających waleni. Taki stan rzeczy dopiero powoli się zmieniał i "Na ratunek wielorybom" dokumentuje ten ważny moment przemian. Jednocześnie wygrywa mocno fakt, że zarówno politycy, jak i nafciarze pomagają wielorybom wyłącznie dla dobrego PR-u. I że media mogą zbudować lub zniszczyć ich przekaz. Nieprzypadkowo Adam pracuje dla telewizyjnych wiadomości, a potem nad dziurę w lodzie przybywa całe stado reporterów. Telewizja rządzi i znaczenie ma tylko to, co zostanie w niej pokazane. Może nie jest to najbardziej odkrywcze spostrzeżenie, ale sprawia, że "Na ratunek wielorybom" wybija się ponad poziom ckliwej opowiastki o dobrym człowieku pomagającym biednym zwierzakom.

Mniej godne pochwały jest to, że film sam ulega dyktatowi przekazu, który krytykuje: bo wszystko kończy się tu szczęśliwie, jakby na świecie były do uratowania tylko trzy wieloryby szare, a administracja Reagana po rozwiązaniu ich kwestii już zawsze działała proekologicznie (przy okazji doprowadzając do ocieplenia stosunków ze Związkiem Radzieckim).

Ten mankament przysłonią nam zabawne momenty (humorystyczną podbudowę filmu stanowią Rosjanie i zimno). A tak poza tym, po seansie miło wyjść na -8 stopni, jeśli przez dwie godziny śledziło się czyjeś zmagania przy -40.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones