Recenzja filmu

Niewinne (2016)
Anne Fontaine
Lou de Laâge
Agata Buzek

Państwo klasztorne

"Niewinne" mierzą się z tematem totalitarnej instytucji, która wyżej ceni sztywne zasady niż ludzkie życie. Niby to wszystko było już interpretowane na tysiąc sposobów, ale reżyserka nadaje
Jest w "Niewinnych" Anne Fontaine scena, która doskonale wydobywa napięcie obecne podskórnie przez większą część filmu. Ciężarną zakonnicę bada lekarka – gładzi jej nabrzmiały brzuch kolistymi ruchami. Pod wpływem dotyku dziewczyna zaczyna chichotać, ale, doprowadzona do porządku surowym spojrzeniem przełożonej, milknie. Jej twarz tężeje w maskę cierpiętnicy – powraca do normalnego stanu represjonowania ciała.


Przyznaję, nie miałem do "Niewinnych" zaufania – temat wydawał mi się łatwy do zepsucia, nieco już wytarty. Życie klasztorne jest wprawdzie bardzo filmowe, ale budzi też pokusę pójścia na łatwiznę – ucieczkę w sentyment i ckliwość. To wszystko jest oczywiście i u Fontaine, ale słabe momenty równoważy dobrze napisana, angażująca opowieść. Z jednej strony jest to kino o historii, w dodatku oparte na faktach – akcja toczy się w grudniu 1945 roku, kiedy w Polsce stacjonowała jeszcze Armia Czerwona, a radzieccy żołnierze gwałcili na potęgę, nie oszczędzając oczywiście klasztorów. Z drugiej, "Niewinne" mierzą się z tematem totalitarnej instytucji, która wyżej ceni sztywne zasady niż ludzkie życie. Niby to wszystko było już interpretowane na tysiąc sposobów, ale reżyserka nadaje staremu tematowi "systemowego ujarzmiania ciała" dodatkowy rys dramatyczny. Gwałtowny totalitaryzm zdemobilizowanej armii – chaotyczny, okrutny, niezaspokojony – wdziera się w szacowne mury totalitaryzmu hierarchicznego. I pozostawia niechciany prezent – życie, którego paradoksalnie nikt tutaj nie ceni.

To właśnie ono jest stawką w tej grze – w jaki sposób na "krwawej ziemi", gdzie jeszcze przed chwilą brat mordował brata, zapewnić elementarne poczucie bezpieczeństwa? Bronić tego, co słabe i kruche, kiedy wojskowy dryl, konserwatywna mentalność i towarzysz Stalin mówią o obowiązkach, ale nie dają praw? Matka przełożona (Agata Kulesza) polskiego klasztoru próbuje za wszelką cenę ukryć fakt, że większość jej zakonnic została zgwałcona przez radzieckich żołnierzy, a kilka z nich zaszło w ciążę. Kobietom grożą powikłania, a dzieciom śmierć, ale na pierwszym miejscu w hierarchii zakonnego życia stoi czystość – jeśli coś wyjdzie na zewnątrz, zakonnice okryją się hańbą i zostaną wypędzone. Dopiero złamanie wewnętrznych zasad umożliwi instytucji złapanie oddechu i rozbicie skostniałych struktur. Jedna z młodych zakonnic wymyka się z klasztoru i sprowadza z miasta lekarkę pracującą dla francuskiego Czerwonego Krzyża. Przypadek chce, że Mathilde (Lou de Laâge) to idealistka o mocno lewicowych przekonaniach – jej bezstronność i współczująca postawa są nieco przerysowane, ale jako element figury "świeckiej nowoczesności" sprawdzają się zadziwiająco dobrze. Odkłamują mit społeczeństwa pozbawionych empatii materialistów, którzy, wraz z porzuceniem praktyk religijnych, zwracają się w kierunku samozaspokojenia. W podobny sposób filmowe zakonnice przeczą stereotypom o "bezpłciowości" – wielka w tym zasługa świetnej gry Agaty Kuleszy, Agaty Buzek i całej plejady młodszych aktorek. Filmowy sojusz racjonalizmu z duchową otwartością pozwala ostatecznie rozbić żelazne, ale już nieużyteczne prawa. Obronić życie, ale bez roztrząsania kwestii różnic – jakby przygniatający ciężar ideologii został na chwilę zdjęty z barków ludzkości.

   

Można oczywiście powiedzieć, że "Niewinne" to studium przypadku – KONKRETNEGO przypadku. I że jakiekolwiek generalizacje – np. wskazywanie na uchybienia Kościoła jako całości  – będą nadużyciem. Biorąc pod uwagę dość ckliwe zakończenie, można też zbesztać film za budowanie konserwatywnej utopii, gdzie ostatecznie triumfuje ład i harmonia. Ja będę się jednak upierał przy swoim: Fontaine opowiada przede wszystkim o hipokryzji instytucji, które – pod maską "nowego ładu" albo "boskich praw" – gardzą życiem w jego najbardziej pierwotnych, biologicznych przejawach. Ciało jest wrogie, bo nie daje się kontrolować i trzeba je okiełznać siłą – przesądem, izolacją, strachem albo gwałtem, napiętnowaniem.

Reżyserka nie narzuca jednak perspektywy sutanny ani skalpela. Matka przełożona cierpi, bo stała się ofiarą własnych totalitarnych rządów, nie dlatego, że odbywa jakiś rodzaj pokuty za grzechy. Jej dyktatura jest oparta na skrajnym izolacjonizmie – poczucie, że system sam się obroni, na dłuższą metę prowadzi do reakcji autoimmunologicznej: niepodważalne reguły same rozkładają się na łopatki. Ale wystarczy lekko uchylić drzwi, żeby spod czarno-białych uniformów uwolniła się ludzka indywidualność, we wszystkich swoich przejawach.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Produkcja oparta na faktach zawsze jest bardziej przejmująca. Tym razem reżyserka Anne Fontaine... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones