Recenzja filmu

Green Book (2018)
Peter Farrelly
Viggo Mortensen
Mahershala Ali

Ponadczasowe problemy

Oglądając "Green Book", doznałam prawdziwego oczyszczenia. Dziękuję jego autorowi za to prawdziwe, wspaniałe katharsis, które określał Arystoteles za jedyny słuszny cel sztuki. 
Nigdy nie uważałam się za osobę kompetentną w dziedzinie filmoznawstwa. Niewiele filmów oglądam, niewiele o nich myślę, niewiele one zmieniają w moim życiu. Poza chwilowymi uniesieniami, oddaleniem myśli od rzeczywistości, kilkugodzinnymi refleksjami, mało kiedy czuję. Ostatnie prawdziwe poruszenie, którego doświadczyłam, przypominam sobie po obejrzeniu "Wołynia" Wojciecha Smarzowskiego. Filmy, książki i innego rodzaju sztuki dotykają nas, kiedy poruszają tematykę najbardziej bolesną dla człowieka. Gdy sięgają największych rozmiarami uczuć i emocji. A co może być dla nas największym ciosem? Przemoc ze strony drugiego człowieka. Gdy zobaczyłam próbę inscenizacji fragmentów rzeczywistości wołyńskiej z 1943 roku, nie miałam odwagi wypowiedzieć żadnych słów. Cała sala zresztą opuściła kino w milczeniu. To była straszna przeszłość, wobec której nie wypadało zrobić nic więcej, jak  tylko milczeć, a Smarzowskiemu podziękować za unaocznienie tamtej tragedii ludziom, których pamięć i predyspozycje intelektualne są zbyt ograniczone, ażeby a priori o nich wiedzieć. Pokazał jedno z dwóch, najbardziej bolesnych i wstrząsających nami przeżyć.

Jakie połączenie ma to z filmem "Green Book"? Jak najbardziej tematyczne. Przemoc nie musi być fizyczna. Jak powszechnie wiadomo, może być również psychiczna. Elegancka, dystyngowana, raniąca naszą duszę w sposób niewidoczny dla zmysłów przez długi czas. Tego właśnie doznawał Doktor Donald Shirley. Człowiek, którego z absolutnych wyżyn ograniczony motłoch próbował ściągnąć w dół, poniżej nich samych. Jego mądrość, geniusz nie tylko pozwalały mu na biczowanie, ale dodawały odwagi do walki, próby negocjacji i naprawy świata. Poprzez swą wielkość, która pozwalała mu na okazywanie ograniczonym ludziom życzliwości, próbował przekazać im prawdy o równości całego gatunku ludzkiego. Ograniczenie to nie brak wiedzy, zainteresowania nauką, pusta egzystencja i zaspokajanie swoich egoistycznych potrzeb. Wielkość to nie wiedza, oczytanie, znajomość języków. Wielkość to dusza rozumiejąca najbardziej podstawowe pojęcia. Widzimy to na przykładzie kontrastu dostrzegalnym w sposobie bycia głównych bohaterów. Ogromnym dokonaniem było podjęcie walki o godność, z której dr Shirley był obdzierany. Egzystowanie, pomimo degradowania go przez innych ludzi. Wytrwanie przy absolutnych ideach. „Godność zawsze zwycięża". A czymże ta godność jest? To wartości, idee, które są stałe i niezmienne od wieczności. To dobro, równość, miłość. To rzeczy, które mogłyby uczynić świat rajem, gdyby tylko pokonały wszystkie złe odruchy, kierujące postępowaniem ludzi. Były one zakorzenione zarówno w Shirleyu, jak i Vallelondze. Na przykładzie tego drugiego widać było, jak słabymi jesteśmy istotami, że czasem absolutne idee są na tyle odległe, że zostają przyćmione przez ludzkie słabości. Wtedy niczym Bóg zjawiał się Shirley przypominający o tym, że idee i wartości są zbyt idealne, aby przekazywać je w ten niski, empiryczny, pozorny, ludzki sposób. Tylko za pomocą poznania rozumowego człowiek jest w  stanie je poznać.

To był film o geniuszu, który jak okazało się, polega na wytrwaniu przy podstawowych ludzkich wartościach, absolutnie zawsze niezmiennych. O ograniczeniu ludzkiej świadomości. O głupocie, prymitywizmie, które wcale nie oznaczały brudnych ubrań, nieestetycznego wyglądu i biedy. Są one wśród ludzi oczytanych i nieoczytanych. Wśród ludzi pięknie wysławiających się i używający wulgaryzmów. W przydrożnych amerykańskich pubach i najelegantszych rezydencjach. Wśród elit i pospólstwa. A polegały na przewrotnej próbie przejścia z nizin do wyżyn jestestwa, próbie zaburzenia hierarchii, w której jesteśmy wszyscy w jednym miejscu jako jeden gatunek, jeden wielki organizm. O wielokrotnym triumfie zła nad dobrem, wynikającym prawdopodobnie również z ograniczenia umysłowego. 

O paradoksie ludzkiego umysłu, który pojmuje miliony słów w różnych językach, który tworzy techniczne struktury, który popycha technologię i świat wprzód, który jest w stanie zrozumieć anatomię każdego zjawiska występującego na ziemi, a który nie jest w stanie pojąć idei dobra. O sposobie walki z wszechogarniającą nas głupotą. O tym, że walka z nią jest syzyfowa, a schodzenie do jej poziomu oznacza naszą porażkę.

O godności człowieka i o bólu, który osoba pozbawiona jej przeżywa. O wstydzie, o zażenowaniu, którego doznawał główny bohater, a do którego doprowadzali go inni ludzie, wmawiając mu, że jest inny, gorszy, że nie czuje, choć on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest zupełnie odwrotnie. Bezradność wobec tego, była niemal paraliżująca. Niemal, bo jedno uczucie pozostawało – ponadludzki ból.
O wykluczeniu. Ale nie o wykluczeniu Murzynów przez białych  w amerykańskiej rzeczywistości lat 60. minionego wieku. To film o wykluczeniu z gatunku ludzkiego osoby, która bardziej od osób wykluczających jest tego gatunku świadoma. O porażce dobra i równości. 

Stwierdzenie, że film ten dotyczy segregacji rasowej, zderzenia dwóch  światów, dwóch osobowości, okraszony dobrym humorem, świadczy o wyjątkowej ignorancji i powierzchowności recenzenta. Twórcy sięgają do ponadczasowych problemów natury egzystencjalnej. Do walki ludzi. Walki dobra i zła, z którą świat boryka się od zarania dziejów. 

To film o idei miłości, od której pochodzi przyjaźń i do której może dojść na różnych płaszczyznach. Między ludźmi kolorowymi, absolwentami różnych szkół, fanami różnej muzyki, osobami w różnym wieku. Musi mieć jednak ona jedną wspólną płaszczyznę – wyznawany system wartości. 

Osoby z mojego otoczenia, które zawsze podziwiałam najbardziej na świecie, to ludzie, którzy  przyziemnie mówiąc – darzą sympatią całe otoczenie i tą sympatią ze strony wszystkich się cieszą. To osoby wyjątkowo mądre, dobre, piękne, oczytane. Potrafią cieszyć się egzystencją i w każdym człowieku pozostawiać po sobie ślad tej radości. Moim marzeniem również było taką być. Zawsze wydawało mi się, że to ideał ludzkiej postaci. Egzystować w zgodzie z innymi. Jesteśmy bowiem istotami społecznymi, którzy tej akceptacji potrzebują. Nie wiem jednak, czy człowiek doświadczający tej degradacji, poniżenia przez ludzi małych, człowiek, który próbuje wyjść w stronę idei, jest w stanie cieszyć się egzystencją rozumiejąc dramat, który się rozgrywa w tym ziemskim teatrze. Niespotykanym chyba szczęściem musi być ścieżka życiowa, która szczęśliwie omija głupców.

Jaka jest puenta tego filmu? Choć wszystko kończy się szczęśliwie, dobrze i radośnie, to niestety chyba taka, że z ograniczeniem ludzkim nie da się walczyć. Że ludzie są czasem tak bardzo daleko od idei, że nie będą w stanie ich zauważyć. Choćbyśmy próbowali wytłumaczyć je ich ludzkim językiem, będzie to naszą porażką. Na przykładzie Shirleya widać było, że przemawianie do głupców językiem dobroci, językiem, którego nie rozumieją, jest utopijne. Ból, który wynika z nierozwiązywalnej konieczności znoszenia upokorzenia i bezradności wobec głupoty, będzie spędzał sen z naszych powiek i stopniowo nas wyniszczał. Jedynym lekarstwem na to jest miłość, otaczanie się dobrymi ludźmi i łączenie się w grupy, które być może będą w stanie zagłuszyć ten nieznośny hałas.

Oglądając "Green Book", doznałam prawdziwego oczyszczenia. Dziękuję jego autorowi za to prawdziwe, wspaniałe katharsis, które określał Arystoteles za jedyny słuszny cel sztuki. Za prawdziwe uniesienie, poruszenie, przeniesienie w świat idei, za uświadomienie ich wagi dla mojego umysłu i całego świata. Za to magiczne uczucie, którego cudotwórstwo być może będzie w stanie pokonać ograniczenie wielu odbiorców tego dzieła i odczarować ich dusze z demonicznych władz kierujących nimi.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zapomnijcie o pracy u podstaw, jaką wykreowali w waszych głowach Prus, Żeromski i inni. Peter Farrelly... czytaj więcej
"Green Bookowi"jeszcze przed premierą przypisywano rolę amerykańskiej odpowiedzi na francuskich... czytaj więcej
W obrazie Petera Farrelly’ego Tony Lip (Viggo Mortensen) zostaje kierowcą znanego, czarnoskórego pianisty... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones