Rosyjski kabaret

Najmocniejsze są te momenty, kiedy możemy zajrzeć do mieszkań tancerzy i przekonać się, jakie są skromne i ciasne. Skonfrontować je z przepychem scenicznych dekoracji i ociekających złotem
Krew, pot, łzy, mordercza dyscyplina i rozbuchane ambicje – sztuka baletu zawsze dobrze wygląda na ekranie. Kiedy patrzę na trenujących tancerzy i tancerki, czuję gdzieś w środku nieprzyjemny skurcz, jakby organizm buntował się na sam widok ciał ułożonych w abstrakcyjne figury. W "Babilon Bolszoj" ta skumulowana energia uchodzi w potężnym wybuchu agresji, a przecież nie mamy do czynienia z fikcją, tylko z dokumentalną rekonstrukcją. Nick Read usiłuje wejść za kulisy legendarnego baletu przy Teatrze Bolszoj, rozwikłać skomplikowany splot wzajemnych animozji, tarć między tancerzami i dyrekcją, zależności politycznych, indywidualnych dramatów. Wszystko to w celu ogołocenia moskiewskiej sceny z aury świętości – oto pod wymuskaną skórą narodowych fantazji o wysokiej kulturze kryje się zwyczajna machina instytucjonalna, która pojedyncze trybiki ściera na proch. A jako że chodzi o współczesną Rosję, układy i tajemnice ścielą się gęsto. Read nie do końca korzysta z tego potencjału, raczej ślizga się po powierzchni – pozwala dojść do głosu oficjalnym narracjom, wskrzesza medialne archiwa, ale głębiej nie drąży. Tak jakby Anglikowi zabrakło woli albo odwagi, żeby zmierzyć się ze wschodnim Molochem. 



Punktem wyjścia jest historia napaści na dyrektora artystycznego baletu Bolszoj: w 2013 roku zamaskowany sprawca oblał twarz Siergieja Filina żrącym kwasem, powodując dotkliwe poparzenia i częściową utratę wzroku. Sprawa odbiła się szerokim echem w rosyjskich mediach – nie dość, że wpisywała się idealnie w scenariusz zemsty i walki o wpływy, to jeszcze część zespołu oskarżyła Filina o praktyki korupcyjne. Dyrektor – wcześniej znany jako genialny tancerz – miał obsadzać role zgodnie z kluczem sympatii i antypatii czy po prostu za łapówki, blokując kariery najzdolniejszych i najciężej pracujących. Panujący w Bolszoj chaos pogłębiło aresztowanie jednego z solistów – Pavla Dmitrichenki – podejrzanego o zorganizowanie napaści, co z kolei rozsierdziło obóz niechętny Filinowi. Kreml, w odpowiedzi na zagrożoną reputację rosyjskiego "towaru eksportowego", zareagował w typowy dla siebie sposób: mianował nowego dyrektora teatru – Vladimira Urina – który chwycił całe to rozbestwione towarzystwo za pysk. "Babilon Bolszoj" opowiada więc o starciach na przynajmniej kilku piętrach instytucjonalnej piramidy: Filin ściera się z Urinem, tancerze z dyrekcją i radą nadzorczą, dyrekcja z Kremlem itd. 

A przynajmniej powinien opowiadać, bo w praktyce nie wykracza poza doskonale znaną listę faktów i domysłów – wystarczy wpisać odpowiednie hasła w wyszukiwarkę Google'a. Read zadaje gadającym głowom bardzo bezpieczne pytania – nie wykluczam, że w rosyjskich realiach politycznych tylko na takie jest miejsce – przez co narracja zlewa się w jednostajną publicystyczną papkę, jakbyśmy wciąż słuchali jednej i tej samej wypowiedzi. Członkowie rady nadzorczej i Urin żalą się, że w teatrze niewiele da się zrobić bez politycznej protekcji, że kremlowska wierchuszka decyduje o obsadzie spektakli, a nad dotacjami trudno uzyskać kontrolę. Jednocześnie nie dowiadujemy się kto, z kim i dlaczego, choćby z wypowiedzi narratora z offu albo dzięki odpowiedniemu zestawieniu mówców. Mechanizmy skryte za teatralnym "układem" pozostają czymś mglistym, abstrakcyjnym, a to niestety mocno zbliża "Babilon Bolszoj" do konwencji reportażu telewizyjnego – dziennikarz jedzie na "miejsce zdarzenia", zadaje kilka pytań "uczestnikom" i "świadkom", kończy zabawną albo dramatyczną puentą, a materiał za godzinę może iść do emisji. Podobnie nie sprawdza się metoda przeplatania "głów wysokich" – decydentów z Bolszoj, polityków, a nawet premiera Miedwiediewa – z "głowami niskimi", czyli przede wszystkim tancerzami i uczniami liczącej blisko 250 pracowników instytucji. Baletnice i baletmistrze wydają się mocno osadzeni w zawodowej mitologii i powtarzają przede wszystkim to, co na temat baletu chciałby usłyszeć przeciętny Kowalski: banały o fizycznej harówie, problemach ze starzeniem się na scenie, zazdrości, rywalizacji, wyjątkowej aurze Teatru Bolszoi. To zestaw obiegowych opinii, polukrowana fasada, która zakrywa rzeczywiste emocje i pełnokrwiste osobowości. 



Świetnie reprodukuje za to mity użyteczne i dla Kremla, i dla samego teatru: o romantycznej, wysokiej sztuce przenikającej się z życiem i o wrażliwej rosyjskiej duszy, tej fascynującej ludzi Zachodu terra incognita. Najmocniejsze są za to te momenty, kiedy możemy zajrzeć do mieszkań tancerzy i przekonać się, jakie są skromne i ciasne. Skonfrontować je z przepychem scenicznych dekoracji i ociekających złotem kostiumów. Dopiero wtedy powiedzenie o potiomkinowskim charakterze współczesnej Rosji zaczyna nabierać znaczenia. Na międzynarodowym rozgłosie Teatru Bolszoj zyskują przede wszystkim ci, którzy w filmie obecni są tylko duchem – pozostali mogą co najwyżej umacniać się w iluzjach. 
1 10
Moja ocena:
5
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones