Majestatyczny, zamaszyście napisany, groteskowo przerażający horror zostaje tutaj sprasowany do festynowego pokazu sztucznych ogni. Praktycznie za każdym razem, kiedy robi się choć trochę
Zanim nastały czasy ośmiobitowego Nintendo, muzycznych telewizji nadających rockowe teledyski, powszechności kaset VHS, zgrzebnych figurek z "Gwiezdnych wojen" i całego tego szpeju, który dzisiaj widzimy jako nabrzmiałe pąki prędko rozkwitającej popkultury, mieliśmy drewniane klocki, szmaciane lalki i patyki znalezione na podwórku, a od szkoły dzieliły nas kilometry ośnieżonych kniej. Chyba że mowa o Ameryce. Tam na początku lat sześćdziesiątych jeszcze panicznie bano się bomby, kolor skóry wyznaczał miejsce na społecznej drabince, kina cenzurowały treści, a Kennedy wysyłał do Wietnamu kilkanaście tysięcy wojskowych.
HBO
Brooke Palmer
Serialowe Derry, jako mikrokosmos Ameryki, to miejsce skrajnie nieprzyjazne, jakby tamtejsi mieszkańcy doznali istnego paraliżu struktur mózgowych odpowiedzialnych za procesy moralne. Otępienia, o którym mowa, można zrzucić na karb epoki, na małomiasteczkowe zwyczaje, ale byłoby to znaczne uproszczenie tego, o czym opowiada serial "To: Witajcie w Derry". A raczej opowiedzieć próbuje, bo mimo interesującego punktu wyjścia – mimo zalążka rozważań na temat błędnego koła przekazywanych z pokolenia na pokolenie traum, wynikających z iście biblijnego przekonania, że grzechy ojców spadają na synów – jakakolwiek głębsza myśl przyduszona zostaje bezrefleksyjnym komputerowym efekciarstwem. Produkcja HBO jest przedłużeniem kosmicznej opowieści o odwiecznej batalii dobra ze złem zapoczątkowanej przez Stephena Kinga i sprawnie skompresowanej przez Andy’ego Muschiettiego na kinowym ekranie. Twórcy próbują wypełnić białe plamy spomiędzy linijek powieści, ale potykają się o swoje ambicje. Czy to naciski z góry czy zwyczajna obawa przed przeładowaniem scenariusza, który mógłby się zapaść pod naporem treści potrzebnej do sprawnego opowiedzenia tej fabuły? Trudno powiedzieć, co zadecydowało o uczynieniu z "To: Witajcie w Derry" czegoś na kształt historyjek grozy na dobranoc dla niegrzecznych dzieci. Nie tędy droga.
HBO
Brooke Palmer
HBO
Brooke Palmer
HBO
Brooke Palmer
Majestatyczny, zamaszyście napisany, groteskowo przerażający horror zostaje tutaj sprasowany do festynowego pokazu sztucznych ogni. Praktycznie za każdym razem, kiedy robi się choć trochę gęściej, zza rogu wyskakuje animowana maszkara, teoretycznie personifikująca lęki każdej z postaci dotkniętej paluchem pradawnego strachu, praktycznie jednak będąca bajeranckim przerywnikiem na strachy z programu graficznego. Konwencja "Witajcie w Derry" zostaje przez to cokolwiek rozchwiana. Bo jest to zarówno kolejne już rozliczenie ze wstydliwym rozdziałem amerykańskiej historii, z jej tzw. dżingoizmem, instytucjonalnym rasizmem oraz pilnowaniem własnego nosa kosztem społeczności, jak i tani spektakl rodem z cyrkowej budy.
Nie takie mariaże kino i telewizja oglądały, ale w tym przypadku podobna sklejka kompletnie się nie sprawdza. Zwłaszcza że wydaje się obliczona na zdyskontowanie sukcesu serialu konkurencyjnej platformy, który w tym roku dobiega końca. Tyle że w "Stranger Things" osadzenie akcji w danym miejscu i czasie, otoczenie postaci popkulturowym bzikiem miało swoje usprawiedliwienie oraz zastosowanie charakterologiczne i fabularne. Tutaj niemal wszystko pełni funkcję papierowego rekwizytu. Ograne do bólu klisze nie ratują wątłego scenariusza, choć wyjściowo wojskowy pomysł na zaprzęgnięcie nadnaturalnej mocy do własnych celów wydaje się intrygujący, podobnie jak prowadzone przez miejscowe dzieciaki dochodzenie w sprawie znikających z okolicy rówieśników. Ale serial Muschiettiego cierpi na bolesną przypadłość: zaznajomieni choćby śladowo z tym uniwersum widzowie będą w te podchody grozy znacznie lepsi niż bohaterowie serialu, bo dysponują większą wiedzą na temat tajemniczych wydarzeń i ich natury. W takich momentach, a jest ich sporo, rzecz ciągnie się i nuży. Z letargu mają nas niby wybudzić powykręcane, hałaśliwe maszkary, tyle że to – znowu – zaledwie cyrkowe atrakcje.
HBO
Brooke Palmer
Bywają tutaj niezłe momenty. Finał pierwszego odcinka autentycznie zaskakuje, dzieciaki są sympatyczne (aczkolwiek rysowane od dobrze znanego szablonu), a Pennywise… sami zobaczycie. Chyba że mrugniecie. Naczelnego stracha z Derry w jego najbardziej znanej formie jest tu bowiem jak na lekarstwo, wszystkiego innego trochę za dużo, tylko napięcia brak. Do finału niby jeszcze trzy odcinki, ale obawiam się, że na kolejną dobrą adaptację będziemy musieli poczekać do następnego cyklu łowieckiego demonicznego klauna. Do zobaczenia za 27 lat.
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu