Recenzja filmu

Miłość i śmierć na Long Island (1997)
Richard Kwietniowski
John Hurt
Jason Priestley

Rozkosze barbarzyńców

Czy miłośnik Rimbauda może wieść życie z miłośnikiem Rambo? Uczucia zwanego miłością nie da się wykoncypować ani przyrządzić według przepisu. Musi być jakiś nagły bodziec, który uderza
Czy miłośnik Rimbauda może wieść życie z miłośnikiem Rambo? Uczucia zwanego miłością nie da się wykoncypować ani przyrządzić według przepisu. Musi być jakiś nagły bodziec, który uderza człowieka prosto w serce. Taki na przykład pisarz Giles De'Ath siedział miesiącami w swym wielkim, starym domu, tworzył kolejne - przyjmowane z uznaniem, ale nikomu niepotrzebne - powieści i nawet nie wiedział, co to jest telewizor. Ale pewnego razu poszedł do kina i trafił przez pomyłkę na amerykański film dla młodzieży "Rozpustny college II". Już zbierał się do wyjścia, gdy wzrok jego przykuł chłopiec polewany ketchupem przez złych kolegów. Wystarczyło skojarzenie z prerafaelickim obrazem, by niemłody Giles, w dodatku wdowiec, zakochał się na amen w nastoletnim aktorze Ronniem Bostocku. Pisarz kupił i telewizor, i magnetowid. Wycinał z kolorowych pisemek wszystkie wzmianki na temat swego ukochanego. Studiując pilnie jego życie i twórczość, zakonserwowany angielski intelektualista odkrył świat, o istnieniu którego nie miał pojęcia. Świat obowiązkowej niedojrzałości i niefrasobliwości - seksowny i rozkoszny. Kierując się więc nie tylko głosem serca, ale też obudzonym po wielu latach imperatywem przyjemności, De'Ath porzucił Londyn i udał się za Ocean na spotkanie z pięknem znalezionym tam gdzie go nikt nie szukał. Skoro jesteśmy przy relacjach męsko-męskich, odwołajmy się do przykładu klasycznej już powieści o tematyce homoerotycznej. Gdyby "Maurice" E.M. Forstera ukazał się drukiem w 1914 roku - wtedy gdy został napisany, a nie prawie 60 lat później, poruszenie w brytyjskim społeczeństwie wywołałby nie tyle, jak sądzę, homoseksualizm tytułowego bohatera, ile szczęśliwy koniec jego uczuciowych perypetii. Maurycy nie dość, że nie zamierzał dłużej walczyć ze swymi "nieprawomyślnymi skłonnościami", ale co gorsza związał się z osobą o niższym statusie społecznym, prostym gajowym. Forster nie chcąc zakłócać optymistycznej wymowy książki, dedykowanej "szczęśliwszym czasom", nic nie wspomina o dalszych losach zakochanej pary. Wątpliwe jednak, by w ówczesnej Anglii tego typu związek miał szansę przetrwać. W dzisiejszych, niech będzie, że szczęśliwszych, czasach, po rewolucjach społecznych i seksualnych, nie tylko absolwent Cambridge może kochać, kogo chce. Błąka mi się jednak po głowie staroświeckie słowo mezalians, gdy pomyślę, że miłośnik Rimbauda miałby wieść życie z miłośnikiem Rambo. A to właśnie przypadek De'Atha i Bostocka. Twórcy "Miłości..." zdają się być realistami. Romans między kulturą wysoką a kulturą niską nie ma szans na złote gody. Nie będzie happy endu, ale tragedii też nie. Mimo wyraźnych, widocznych już w tytule filmu, nawiązań do "Śmierci w Wenecji" nikt tu nie umrze od nieosiągalnego i niedozwolonego piękna, bo żadne piękno nie jest już niedozwolone. Obie strony odniosą ze spotkania wymierne korzyści. W "Rozpustnym college'u III" znajdzie się fragment wiersza Walta Whitmana, "podarowany" przez De'Atha - ziarenko refleksji zasiane w raju kultury niskiej. Natomiast całkowicie odmieniony De'Ath ruszy na poszukiwania kolejnych "barbarzyńskich" rozkoszy. Nie ma wątpliwości, z jakich tradycji wyrasta debiut brytyjskiego reżysera Richarda Kwietniowskiego. Takiej subtelności, delikatnej ironii, wyczulenia na paradoksy miłości i kultury, umiejętności łączenie kameralnej historii z metaforą nie da się nauczyć w rozpustnych college'ach. Słowa uznania należą się także Johnowi Hurtowi za jego wycieniowaną kreację, wyzbytą śladu satyrycznych uproszczeń. Ale i gwiazdor "Beverly Hills 90210" Jason Priestley dobrze wpisuje się w klimat filmu. Nie parodiuje swoich min z serialu, umie pokazać powolne dorastanie Bostocka do fragmentu wiersza Whitmana. Pewnie Ronnie stopniowo dorastać będzie do kolejnych fragmentów, tracąc po drodze swój niedojrzały urok. A De'Ath? Boję się, że zapomniał o losie niejakiego Swanna, który był się zakochał w panience podejrzanych obyczajów imieniem Odetta, bo przypominała mu postać z fresku Botticellego. To skojarzenie wprowadzało obraz Odetty w świat marzeń, do którego dotychczas nie miała dostępu i gdzie oblekała się nowym szlachectwem. Ale po pewnym czasie ten sam Swann wykrzyknął w duchu: I pomyśleć, że spartoliłem kilka lat życia, że chciałem umrzeć, żem przeżył swoją największą miłość - dla kobiety, która mi się nie podobała, która nie była w moim typie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones