Recenzja filmu

Sinister II (2015)
Ciaran Foy
James Ransone
Shannyn Sossamon

Sierpem i kamerą

Foy nie ma inscenizacyjnego talentu Derricksona. Wie, jak zbudować napięcie, ale nie potrafi go utrzymać. Sięga po oczywiste środki, osiąga przewidywalne rezultaty, samograj w postaci
Cienka jest granica między ambicją a chciwością. "Sinister" autorstwa Scotta Derricksona był udanym odświeżeniem klasycznej formuły filmu grozy – podawanej z kamienną twarzą, pozbawionej ironii, wolnej od autotematyzmu. Nakręcona przez Ciarana Foya kontynuacja to jedynie próba zdyskontowania sukcesu poprzednika. Próba nieudana, wynikającą z błędnego założenia, że każdy fabularny koncept nadaje się na sequel.



Jeśli dotrwaliście do finału pierwszej części, wiecie w zasadzie wszystko: demon, który wygląda jak Alice Cooper na ciężkim kacu, bierze pod swoje skrzydła niewinne dzieciaki, a efektem ich wspólnych zabaw są uwiecznione na taśmach morderstwa. W dwójce niewiele się w tej materii zmienia: są nowe dzieciaki, nowa rodzina i nowy-stary bohater, pierdołowaty zastępca szeryfa (James Ransone). Demon znów atakuje, krzywa gęba ponownie wyskakuje zza krzaka, terkot starego projektora zapowiada najgorsze, a przedstawiciel kleru rozkłada ręce w geście niemocy. Przypadek serii o "Naznaczonym" pokazuje, że słabsze sequele również mają sens, o ile rozwijają uniwersum, naświetlają historię z różnych stron, odwracają fabularne wektory. "Sinister 2" jest jednak tak mocno przywiązany do poetyki i narracyjnej trajektorii oryginału, że błyskawicznie staje się jego karykaturą.

Pomysł, żeby uczynić Ransone'a głównym bohaterem, okazał się strzałem w stopę. Lekko socjopatyczny, safandułowaty policjant był doskonale napisaną partią drugoplanową; akcentem humorystycznym w filmie przynoszącym fatalistyczną wizję świata pozazmysłowego. Tym razem aktor gra pierwsze skrzypce, ale to wciąż postać z innego porządku. Slapstickowa jakość jego kreacji przesuwa całość w rejony nieudanej czarnej komedii. Jeszcze słabiej wypada partnerująca mu Shannyn Sossamon – znudzona, deklamująca swoje kwestie z wyraźnym zakłopotaniem. Honoru tego towarzystwa bronią małoletni bracia Sloan – reżyser zręcznie ogrywa kontrasty w ich aparycji, usposobieniu i ekspresji.



Foy nie ma inscenizacyjnego talentu Derricksona. Wie, jak zbudować napięcie, ale nie potrafi go utrzymać. Sięga po oczywiste środki, osiąga przewidywalne rezultaty, samograj w postaci nagrywanych "superósemką" taśm z morderstwami zamienia w rewię absurdu: zgony są przekombinowane i zazwyczaj komiczne, a surowa forma ustępuje miejsca efekciarskim ujęciom. Nawet tzw. jump scares nie działają na korzyść jego filmu, gdyż operatorowi brakuje polotu, a reżyserowi – pomysłowości. Gdy w finale w ruch idzie zarówno sierp, jak i kamera, trudno nie dostrzec metafory całego filmu – kina kręconego na pół gwizdka, zarżniętego przy użyciu mało subtelnych środków.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones