Recenzja wyd. DVD filmu

Shortbus (2006)
John Cameron Mitchell
Lindsay Beamish
Jay Brannan

Szczęście i smutek w rozkoszy

Choć film ukazuje się u nas z czteroletnim opóźnieniem, nadal jest w stanie wprawić w konsternację, poruszyć i dać do myślenia. Rozbawić, zadziwić i zasmucić.
Gdyby najzagorzalsi obrońcy moralności nie byli akurat zajęci sprawą zniknięcia krzyża, pewnie stawiliby się licznie na polską premierę "Shortbusa", zachęceni orgią przedstawioną na plakacie filmu. Nic nie przysłużyłoby się lepiej spopularyzowaniu na rodzimym gruncie obrazu Johna Camerona Mitchella. Jednak specjalne kinowe pokazy oraz publikacja DVD odbyły się po cichu, bez skandalu – niestety. Niestety, bo "Shortbus" zasługuje na rozgłos, i to bynajmniej nie z powodu swojej domniemanej kontrowersyjności. Choć ukazuje się u nas z czteroletnim opóźnieniem, nadal jest w stanie wprawić w konsternację, poruszyć i dać do myślenia. Rozbawić, zadziwić i zasmucić.

Obrońców w beretach rozdmuchujących każdą sprawę ponad miarę chcieli chyba zastąpić niektórzy recenzenci. Skąd to podejrzenie? Tylko chęcią promocji wartościowego tytułu jestem w stanie usprawiedliwić fakt, że ktoś przyrównuje ten film do soft porno, jak to czyni Dariusz Kuźma.  Może i moja wiedza na temat gatunku jest uboższa niż wiedza kolegi, mimo to śmiem twierdzić, że "Shortbus" ma tyle wspólnego z soft porno co "Prosta historia" z filmem instruktażowym o traktorach – i tu, i tu pojawia się ciągnik, tyle że w filmie Lyncha jest pokazany w celu opowiedzenia konkretnej historii. Podobnie ma się rzecz z odważną erotyką "Shortbusa".

Nagość, seks w różnych konfiguracjach, pokazany explicite to tutaj ważna forma, ale nie cel sam w sobie. Nie służy podniecaniu widza. I jeśli tylko spojrzenia nie będą nam przesłaniały przesądy lub pruderia marnie skrywane pod maską tolerancji, to z pewnością zauważymy w "Shortbusie" o wiele więcej niż szał ciał. Tak samo jak dostrzegamy w wybitnych filmach epatujących seksem: w "Ostatnim tangu w Paryżu", w "Intymności" itd.

Ale nie przesadzajmy w drugą stronę, przestawiając "Shortbusa" od razu z półki z soft porno na tą z arcydziełami traktującymi erotyzm bardzo serio. Film Mitchella poprzez ukazywanie fizjologii i erotyki nie pretenduje do opisywania kondycji współczesnego człowieka, jego rozpaczliwego położenia, alienacji itd. To przede wszystkim obraz dowcipny i lekki, do spraw wstydliwych podchodzący otwarcie i z humorem, przez co szokuje tylko na początku. Potem głównie wywołuje donośny śmiech, ewentualnie zdrowy chichot.

Choć bohaterom wcale nie jest wesoło: ani seksuolożce, która nigdy nie doświadczyła orgazmu, ani Jamesowi, który kiedyś się prostytuował, a teraz nie potrafi oddać się do końca kochającemu partnerowi, czy też dominie pod otoczką nieprzystępnej, skrywającej nieumiejętność wchodzenia w bliskie relacje. Wszyscy oni poprzez wizyty w tytułowym "Shortbusie", czyli swingerskim klubie nowojorskim, i oddawaniu się wyrafinowanym cielesnym przyjemnościom, chcą rozwiązać głębsze osobiste problemy.

I nagle, poprzez obrazek ich bizantyjskich ekscesów przeziera cień znużenia i wewnętrznego smutku. Na przykład wówczas, gdy James mówi: – Szczęście mnie otacza, ale zatrzymuje się tuż przed moją skórą. "Shortbus" kalejdoskopowo zmienia tonację, subtelnie przechodzi od tonu radosnego do gorzkiego, od zabawy do świadomości śmierci. To jego największa zaleta.

Osobiste historie bohaterów zostały pokazane na tle Nowego Jorku ery Busha. Stosunek bohaterów do byłego prezydenta i wszystkiego, czego ten stał się symbolem, chyba najbardziej dobitnie został wyrażony w scenie, w której jeden chłopak wyśpiewuje drugiemu hymn amerykański... analnie. Klub Shortbus działa w nimbie ekskluzywności, szlachetnego podziemia w państwie dławiącym swobodę. Czyżby goście Shortbusa planowali powrót do pacyfizmu lat 60.? Deklarują, że to niemożliwe: – Uprawiamy seks jak hipisi, tyle że bez ich ideałów. Jednak wydaje się, że sam Mitchell przypisuje swoim bohaterom bardziej szczytną rolę. I robi to sporo na wyrost, bo miłość "shortbusowców" jest egoistyczna i wcale nie dąży do naprawy świata. Dlatego nie podoba mi się zakończenie, które poniekąd przekreśla wcześniejsze dylematy postaci, ich gorączkowe poszukiwania szczęścia. Zbyt łatwo na koniec reżyserowi przyszło, po nakreśleniu wieloznacznego rysunku ludzi pogubionych, wychwalać poligamię i hedonizm. Właśnie zakończenie, choć na pierwszy rzut oka niezbyt szokujące, jest najbardziej kontrowersyjne w całym obrazie.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trudno jest pisać o filmach, których nikt (lub prawie nikt) nie widział. Na szczęście są internetowe... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones