Recenzja filmu

Mnaga – Happy end (1996)
Petr Zelenka
Petr Fiala
Martin Knor

Z fikcji do realu

Peter Zelenka opisuje fikcyjną historię pewnego zespołu. Ten oszukany dokument przyczynił się jednak do rzeczywistej kariery zespołu Mnaga. Czy może być lepszy dowód na siłę kina?
Peter Zelenka robi sobie z nas jaja opisując fikcyjną historię pewnego zespołu. Ten oszukany dokument przyczynił się jednak do rzeczywistej kariery zespołu Mnaga. Czy może być lepszy dowód na siłę kina? „Mnaga – Happy End” wchodzi do kin razem z „Ropojadami” Jana Sveraka. Dobrze jest oglądać te filmy razem. Oba posługują się paradokumentalną formą, oba w idealnych proporcjach mieszają fikcję i rzeczywistość, oba są w końcu dowodem reżyserskiej dojrzałości młodych wówczas filmowców. Tytułowa Mnaga to wymyślony od początku do końca zespół. Wszystko zostało zaprogramowane – od wizerunku po muzykę i teksty. Zespół poznajemy dzięki serii wywiadów – z muzykami, menedżerami czy zwykłymi fanami. Mnaga to idealnie sformatowany popkulturowy produkt, jeżeli coś nie gra, wymienia się niepasujące elementy. Nieważne, czy chodzi o kostiumy w kształcie owoców, czy samych członków zespołu. Muzycy, wywodzący się jednak ze sceny undergroundowej, czują się z czasem stłamszeni. Marzą o powrocie do prawdziwego „czystego”, garażowego grania. Czy jednak uda im się uciec przed korporacyjną machiną? Zelenka konsekwentnie prowadzi paradokumentalną narrację. Początkowo film przybiera formę całkiem serio, by później przejść w absurd i groteskę tak charakterystyczną dla twórcy „Guzikowców”. Choć wszyscy członkowie zespołu odchodzą, Mnaga gra dalej. To maszynka do robienia pieniędzy, która nikogo nie potrzebuje. Życie dopisało ironiczny finał tej historii. Po sukcesie filmu zespół Mnaga powstał naprawdę i święci sukcesy do dzisiaj. I kto teraz powie, że kino to tylko fikcja?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones