Recenzja filmu

Wszyscy wygrywają (2011)
Tom McCarthy
Paul Giamatti
Amy Ryan

Zapasy z życiem

U McCarthy’ego ludzi stać na odrobinę refleksji, na cofnięcie się ze źle obranej ścieżki, na zmierzenie się ze swoją winą. Ich portret wydaje się bardziej wycieniowały, autor "Dróżnika"
Znowu amerykańskie przedmieścia. Znowu amerykańska rodzina: dwa plus dwa. On pracuje w małej kancelarii prawnej, ona zajmuje się domem. On jest na pierwszym miejscu, przynajmniej w tej historii. Nazywa się Mike Flaherty, ma twarz Paula Giamattiego. Nietrudno zgadnąć, że jest poczciwiną. Kocha żonę, dzieci również, jest dobry dla innych, po godzinach prowadzi dla dzieciaków z sąsiedztwa małą drużynę zapaśniczą, może tylko za bardzo się martwi. Ale i też ma o co – kryzys finansowy dotknął i jego. W kancelarii pustki, nie ma przychodów, więc nie ma za co, na przykład, opłacić składek zdrowotnych i jak zapłacić za naprawę pieca w kotłowni.

Z desperacji Mike popełnia przewinienie. Inni widzą, między innymi jego przyjaciel, w tym przewinieniu tak naprawdę przejaw sprytu. Tak czy inaczej, główny bohater podczas jednej z rozpraw sądowych w sprawie o ubezwłasnowolnienie decyduje się zostać prawnym opiekunem swojego naprawdę już wiekowego, chorującego na demencję klienta. Ma w tym swój cel – chce położyć łapę na emeryturze staruszka. Udaje mu się go osiągnąć, a przy okazji umieścić starca w domu opieki zdrowotnej, czyli dokładnie tam, gdzie, jak obiecał sędzinie, nigdy swojego klienta nie zostawi.

Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na progu domu staruszka ląduje pewnego dnia jego wnuk. Chłopak uciekł z domu, nie ma gdzie mieszkać, ogólnie jest sam. Mike wraz z żoną, nieświadomą intrygi męża, przyjmują go pod swój dach. Jak w dobrze naoliwionej maszynie, naskakuje kolejna zębatka: przybłęda okazuje się kapitalnie uzdolnionym zapaśnikiem, który praktycznie z dnia na dzień odmienia przegrywającą mecz za meczem, owładniętą defetyzmem drużynę prawnika-trenera.

Ci, którzy znają poprzednie filmy Thomasa McCarthy’ego ("Dróżnik", "Spotkanie"), ci, którym te filmy się podobały, i tym razem się nie zawiodą. McCarthy posiadł rzadko spotykany dar do opowiadania bezpretensjonalnych historii ze zwykłego życia – może z lekka niezwyczajnych, bo trochę ekscentrycznych bohaterów. Z jednej strony nie sili się na dowcipasy, nie szachuje widza emocjonalnym kiczem, nie upaja się wartościami płynącymi z życia na prowincji, z drugiej – w naturalny sposób obdarza swoje postaci empatią. Kino umiaru – tak można nazwać sztukę, którą uprawia McCarthy.

"Wszyscy wygrywają" w rękach takiego Solondza, który nie ma zbyt dobrego zdania o gatunku ludzkim, zamieniłoby się pewnie w kolejną ramotę o tym, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy idiotami, których jedynym dramatem, ale i wybawieniem jest to, że z racji swojego zidiocenia nigdy tego nie dostrzegą. U McCarthy’ego ludzi stać na odrobinę refleksji, na cofnięcie się ze źle obranej ścieżki, na zmierzenie się ze swoją winą. Ich portret wydaje się bardziej wycieniowały, autor "Dróżnika" dostrzega niuanse.

Podejrzewam, że niektórzy mogą narzekać, że jest to w gruncie rzeczy film strasznie statyczny, powielający raczej schematy znane z tak zwanego kina sundance’owego pod wezwaniem poczciwości. Mnie jednak zupełnie nie przeszkadza, że McCarthy nie zmienia klimatu, nie stara się rozmontować świata, który w poprzednich dwóch filmach stworzył. Jego struktura jest tak pojemna, a konstrukcja tak wytrzymała, że spokojnie jest w nim miejsce na jeszcze kilku dobrych bohaterów i ich kilka historii.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones