Zmierzch katolickich bogów

W efekcie powstał film intelektualny, za to w ogóle nieporuszający. Konceptualny rebus, którego rozgryzanie może przynieść nam satysfakcję.
Tytułową południową dzielnicę – teren zamieszkały przez bogatych białych w boliwijskim La Paz – reprezentuje w filmie zaledwie jeden dom. To w nim toczy się 90% akcji. Ale ten dom posłużył reżyserowi, Juanowi Carlosowi Valdivii, za metaforę nie tylko całej dzielnicy, ale całej klasy społecznej.

Piękną willę otoczoną bujnym ogrodem zamieszkuje matka wraz z trójką dzieci oraz ich dwójka indiańskich służących. W tym tradycyjnym dla Południowej Ameryki układzie (bogata, nuklearna biała rodzina i biedni rdzenni mieszkańcy), szybko dostrzeżemy odstępstwa od normy: matka wychowuje dzieci samotnie, lokaj nie słucha się pani domu, a najmłodszy syn odrzuca wzorzec macho, bo woli kuchnię i kwiatki od piłki nożnej.

Valdivia konstruuje scenki z codziennego życia bohaterów w nietypowy sposób: z jednej strony zachowuje, wręcz eksponuje chaos zwyczajnej rozmowy. Nie buduje klasycznego dialogu, który ma dokądś prowadzić, pokazywać konkretne cechy postaci i relacje pomiędzy nimi. Pod tym względem jego film przypomina raczej reality show. Odwrotnością tego treściowego chaosu jest forma filmu – forma mocno przerafinowana. Bowiem prawie każda scena jest powolną panoramą: kamera prześlizguje się przez przedmioty, meble, postacie. Przed naszymi oczami tworzą się pięknie zaaranżowane, lecz wydmuszkowe ujęcia. Płynie z nich harmonia – jakby w kontraście do zmian społecznych, które możemy wywnioskować z wymiany zdań pomiędzy bohaterami. Dopiero w jednej z końcowych scen filmu uwyplukony zostanie nonsens tej panoramicznej perspektywy użytej w idealnym, ale pustym domu. Dopiero gdy Indianie podczas rytuału pogrzebowego zasiądą w kole rzując liście koki, kamera będzie miała na kim się skupić.

Bo w końcu okaże się, że luksus, jakim otacza się matka, stracił realne podstawy. Podczas gdy jej brakuje pieniędzy na podstawowe produkty, Indianie się bogacą i usamodzielniają. Pokazanie tej tendencji – jak układ społeczny się odwraca (a przynajmniej przekształca w zbliżony do poziomego) – to chyba nowa sprawa w kinie Ameryki Łacińskiej. W każdym razie problematyka zasygnalizowana przez Valdivię wypada świeżo. Szkoda tylko, że reżyser postanowił obudować zwyczajną opowieść o ludziach i ich małych dramatach skomplikowaną konstrukcją formalną. W efekcie powstał film intelektualny, za to w ogóle nieporuszający. Konceptualny rebus, którego rozgryzanie może przynieść nam satysfakcję. Tylko że ten rebus usuwa z pola widzenia ludzi z krwi i kości, pozostawia – zagadnienie do kawiarnianych debat o egalitaryźmie.  
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones