Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Strach z odzysku

Reklamowanie "Nie bój się ciemności" nazwiskiem Guillermo del Toro to marketingowy cios poniżej pasa. Autor "Labiryntu Fauna" zabiera nas wprawdzie w podróż po miejscach, które napawają go lękiem i artystycznie stymulują, lecz na przewodnika wybiera Troya Nixeya – komiksiarza, sprawnego stylistę o niewielkim talencie narracyjnym. Razem ponoszą druzgocącą porażkę, choć podejrzewam, że nawet gdyby za kamerą stanął sam Meksykanin, miałby spore problemy z obroną własnoręcznie adaptowanego, opartego na telewizyjnej produkcji z lat 70. tekstu – konserwatywnego, odtwórczego, pełnego dziur logicznych wielkości Rowu Mariańskiego.

Rozgrywający się w XIX wieku prolog, w którym groza idzie pod rękę z czarnym humorem, zapowiada przewrotny dialog z tradycją gotyckiego kina grozy. To pierwsza z wielu obietnic bez pokrycia. Projektowanym odbiorcą reszty filmu jest Kapitan Ameryka – chyba że kogoś z Was zamrożono w latach 40. i przywrócono do życia w zeszłym tygodniu. Schemat goni schemat, a nawarstwiające się klisze zamieniają seans w permanentne deja vu. Ani del Toro, ani Nixey nie mają rewizjonistycznych ambicji, nie interesuje ich gra z przyzwyczajeniami widza, są skończenie poważni i śmiertelnie nudni. Całość przypomina więc zapuszczony, opleciony pajęczynami gabinet strachu. Mamy tu wielkie domostwo, skrywające pradawne zło i odkrywające jego sekrety dziecko; dozorcę ze szpadlem i stalowym zarostem oraz ikoniczny Tajemniczy Ogród; bestiariusz spisany na starodrukach i pozytywkę z piekła rodem, bez której nie obejdzie się żaden pokój dziecięcy. Brakuje tylko sceny, w której bohaterka google'uje rozwiązanie zagadki oraz nieodzownej starej baby z bielmem na oczach. Kardynalnym błędem scenarzystów jest zresztą gra w otwarte karty – już animowana czołówka wyjaśnia, z jakim zagrożeniem będą mieli do czynienia bohaterowie. Nie tylko rozrzedza to misternie budowaną atmosferę grozy, ale i zwalnia twórców z należytego umotywowania działań sił nieczystych.



Pytanie, które nasuwa się samo, dotyczy pojemności konwencji przyjętej przez del Toro i Nixeya – choć mamy do czynienia z filmem australijsko-amerykańskim, znajdziemy tu większość motywów, które jakiś czas temu zadecydowały o sukcesie kina grozy na modłę hiszpańską. Tyle że w takie celuloidowe powidoki, co udowodnił ostatnio James Wan w "Naznaczonym", może tchnąć życie wyłącznie zderzający pierwiastki grozy i humoru pastisz. Ton serio nie pomaga zwłaszcza zagubionym aktorom – mimo iż Katie Holmes angażowali z gorszym skutkiem reżyserzy formatu Christophera Nolana i Sama Raimiego, to na ponury żart zakrawa powierzenie Guyowi Pearce’owi roli farbowanego manekina i niewykorzystanie potencjału świetnego aktora dramatycznego Jacka Thompsona.

Na Zachodzie pisze się o filmie jako o miksie "Lśnienia" z "Gremlinami". Brakuje w nim jednak zarówno kubrickowskiej atmosfery egzystencjalnego rozpadu, jak i narracyjnej "witalności" filmu Dantego. Zostają tylko wycyzelowane obrazki. Piękne kadry i martwe kino.


6
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (2015, 2017) oraz MediaTora (2018).... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje