Recenzja filmu

Aftersun (2022)
Charlotte Wells
Paul Mescal
Frankie Corio

Pamiętnik z wakacji

Nie znajdziemy w tym filmie wartkiej fabuły czy nieoczekiwanych zwrotów akcji i nie mamy ich tu szukać, ponieważ to w przekazywanych emocjach, w chwilach kontemplacji i refleksji, kryje się jego
Debiut jest dla każdego artysty, bez względu na uprawianą dziedzinę sztuki, sprawą bardzo ważną. Trzeba bowiem nie tylko wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym, ale też jak na nią wejść i sprawić, żeby zaczęto o tobie mówić. Można to zrobić z hukiem, impetem, tworząc dzieło oryginalne, zachwycające, będące gromem z jasnego nieba, ale są też tacy twórcy, którzy wolą złapać swoich odbiorców za serca za pomocą minimalistycznych, ale niosących ogromny ładunek emocjonalny, historii. Do tej drugiej grupy artystów z całą pewnością należy Charlotte Wells, reżyserka i scenarzystka najgłośniejszego debiutu 2022 roku, jakim jest „Aftersun”. Nie znajdziemy w tym filmie wartkiej fabuły czy nieoczekiwanych zwrotów akcji i nie mamy ich tu szukać, ponieważ to w przekazywanych emocjach, w chwilach kontemplacji i refleksji, kryje się jego prawdziwa siła.

Przy pierwszym zetknięciu z tym filmem, może nam się wydawać, że nie będzie on opowiadał o niczym ciekawym. Też na początku miałem takie wrażenie, ale czułem, że pod główną fabułą kryje się coś więcej. I tak rzeczywiście było. Oto mamy sytuację bardzo podobną do tych, które wielu z nas przeżywa co roku latem: 11-letnia dziewczynka Sophie (Frankie Corio) wyjeżdża ze swoim 31-letnim ojcem Calumem (w tej roli wschodząca gwiazda kina, Paul Mescal) na wakacje do Turcji. W trakcie wypoczynku zbliżają się do siebie, umacniają więź, a każdy dzień rejestrują za pomocą małej, przenośnej kamery. Widzimy, jak oboje spędzają razem czas na basenie, w salonie gier, w pokoju hotelowym, na wycieczkach po lokalnych atrakcjach. Nie jest to skomplikowana fabuła, to trzeba przyznać. To gdzie w takim razie są ukryte te emocje? Co sprawia, że ten film przestaje być tylko czyimś pamiętnikiem z wakacji, a staje się dziełem ważnym i wartościowym?


Jest to coś, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Coś, co jest w stanie wyłapać tylko czuły i empatyczny widz. „Aftersun” w bardzo zawoalowany i niedosłowny sposób opowiada o ciężkiej chorobie, która chcąc nie chcąc położy się cieniem na tych wakacjach i na relacji Sophie z jej ojcem. I to właśnie ta dolegliwość sprawi, że po wielu latach główna bohaterka, będąca już dorosłą kobietą, zdecyduje się wyciągnąć kamerę i odtworzyć nagranie z wakacji w tureckim kurorcie. A przeżywając je jeszcze raz, Calum pojawi się z powrotem w jej głowie.

Muszę się przyznać bez bicia, że „Aftersun” obejrzałem w całości dopiero za drugim razem. Oglądając go po raz pierwszy, nie wytrzymałem i wyłączyłem go po upływie jakichś 20-30 minut, bo nie wiedziałem, dokąd zmierza fabuła. Nie umiałem dostrzec, czym ten film różni się od którychkolwiek moich wakacji spędzonych w ten sposób i zarejestrowanych przez mojego dziadka podobną zresztą kamerą. Postanowiłem przeczytać parę recenzji i w jednej z nich natknąłem się na stwierdzenie, że ojciec głównej bohaterki jest chory na depresję. Byłem w szoku. Nie była to informacja, której się spodziewałem. Zdecydowałem się więc zrobić drugie podejście, lecz wtedy już od samego początku bardzo uważnie przyglądałem się Calumowi. I wtedy, mając z tyłu głowy fakt, że mam do czynienia z człowiekiem z depresją, zobaczyłem to, o czym pisał tamten recenzent. Objawy były widoczne jak na dłoni: 31-latek był osowiały, smutny, dziwny. Dużo się uśmiechał, ale często robił to na pokaz albo z grzeczności. Bardzo dużo pił (po parę piw dziennie), palił (scena z podniesieniem niedopałka z chodnika) i spał. Łatwo go było rozdrażnić, co możemy zobaczyć w momentach, w których pluje na lustro w łazience albo odmawia córce udzielenia „wywiadu” do kamery czy wystąpienia z nią na karaoke. Miał swój sposób na odstresowanie się, czyli tai chi, które często uprawiał, będąc czy to samemu czy wśród ludzi.

Sądzę, że mój przykład jest w stanie idealnie wręcz posłużyć do zobrazowania smutnego faktu: objawy depresji są bardzo trudno dostrzegalne. Wiele razy słyszymy albo sami mówimy: „Dlaczego nie szukał/nie szukała pomocy?”, „Przecież to był taki pogodny facet.”, „W ogóle nie było tego po nim/niej widać”. Tej choroby po drugim człowieku się nie widzi i można nawet w ogóle jej nie zobaczyć, bo albo chory/chora dobrze się z tym maskuje, albo nam brakuje czujności, empatii do ujrzenia problemu. Ja dostrzegłem depresję u Caluma dopiero po tym, jak wcześniej przeczytałem, że na nią cierpi. Za pierwszym razem jej nie zauważyłem, bo nie wiedziałem, że to właśnie z tą przypadłością mam do czynienia.


Uważam, że Wells bardzo dobrze ukazała chorobę 31-latka w tym filmie, ponieważ nie zrobiła tego w sposób dosłowny. Nic nie jest tu powiedziane wprost. Mamy się skupić i to poczuć, bo inaczej to nam umknie. Musimy wykazać się empatią, tak jak w prawdziwym życiu. Sophie się to udało. Zobaczyła depresję pochłaniającą powoli i boleśnie jej ojca, ale dopiero, gdy była już dorosła. Wtedy, w Turcji, dostrzegała tylko, że z jej tatą jest coś nie tak, że zachowuje się dziwnie, ale wtedy jeszcze nie wiedziała, z czym ma do czynienia i co ma zrobić. To jest właśnie ten cień, który rzuca choroba Caluma na ten wyjazd. Pomimo zacieśniania więzi, obserwujemy też jakiś jej rozkład, bo ojciec jest chory i nie umie tego w sobie zwalczyć, a córka widzi tę wewnętrzną walkę, ale jest bezradna, nie ma pojęcia, jak mogłaby mu pomóc.

Choć niesie ze sobą ogrom różnych emocji i jest bardzo wartościowym filmem, to nie da się jednak ukryć, że „Aftersun” jest nudny. Akcja toczy się tu naprawdę powoli, ale tak właśnie ma być, taki jest zabieg reżyserki. Fabuła musi posuwać się do przodu niespiesznie, bo inaczej nie zobaczylibyśmy tego, o co tu tak naprawdę chodzi. Na szczególną uwagę zasługują zdjęcia, za które odpowiada Gregory Oke. Mamy tu bardzo długie ujęcia skupiające się przede wszystkim na Calumie, jego zachowaniach i radzeniu sobie z chorobą, widoki tureckiego nieba upstrzonego mewami i różnokolorowymi paralotniami, ale też fragmenty nagrywane z ręki małą kamerą. Efekt końcowy jest subtelny, wrażliwy i urzekający. Choć mało było w tym filmie muzyki, to na wzmiankę zasługuje tutaj utwór towarzyszący zakończeniu filmu i napisom końcowym, skomponowany przez Olivera Coatesa. Bardzo mi się spodobał, był poruszający, melodyjny i oddawał sobą w pełni nastrój filmu.


Akcja „Aftersun” jest w pewnych momentach poprzerywana przez ujęcia z jakiejś mrocznej, psychodelicznej imprezy (najprawdopodobniej). W środku panuje mrok, rozjaśniany jedynie przez migające światła, co sprawia wrażenie, jakbyśmy byli w jakimś klubie. W tłumie ludzi szalejących bezładnie dostrzegamy dorosłą Sophie błądzącą wzrokiem za swoim ojcem. Sądzę, że to miejsce to był jej umysł, w którym panuje nieuporządkowany bałagan. A z tego bałaganu wyłania się wspomnienie o Calumie, człowieku, który odszedł. W ostatniej scenie filmu widzimy, że, po odprowadzeniu córki na lotnisko, 31-latek wchodzi do pomieszczenia, w którym rozgrywa się rzeczona „impreza”. Co to może oznaczać? Myślę, że jest to moment, w którym ojciec Sophie stał się już tylko i wyłącznie wspomnieniem w jej głowie. Czy mamy w takim razie rozumieć, że Calum przegrał walkę z depresją i popełnił samobójstwo? Tego nie wiadomo. Film nie sugeruje nam żadnego jednoznacznego zakończenia tej historii. Chociaż, według mnie, niestety, właśnie to się stało. Ale ta scena może dla innego widza oznaczać coś zupełnie odmiennego. I ta wielość interpretacji jest jeszcze jednym argumentem potwierdzającym, że „Aftersun”, udany pełnometrażowy debiut Charlotte Wells, to ważny i warty obejrzenia film.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Aftersun
Nie mogę przewidzieć, które z moich doświadczeń zapisze się w mojej pamięci. Co pozostanie ze mną jako... czytaj więcej