Recenzja filmu

Armia złodziei (2021)
Matthias Schweighöfer

Na Snyderze czapka gore

"Armia złodziei" stąpa pewniej po ziemi i jest pozycją w gruncie rzeczy samodzielną, a afiliacja z "Armią umarłych" tylko jej szkodzi. Trudno jednak odepchnąć od siebie myśl, że całą fabułę można
Na Snyderze czapka gore
Nie da się drzwiami, to trzeba oknem. Studio Warner Bros. pogoniło Zacka Snydera, dając mu pożegnać się wyczekiwanym opus magnum, które okazało się co najwyżej donośnym pruknięciem z ogromnej armaty. Nie ukróciło to jednak jego zapału, zapędu i ambicji godnych demiurga. Dlatego zaraz po tym, jak złożył podpis pod umową ze streamingowym gigantem Netfliksem, korzystając z okazji, być może niepowtarzalnej, nakręcił dwuipółgodzinną kobyłę o napadzie na skarbiec znajdujący się pod gnijącymi stopami tysięcy zombie. A jak tylko zgasły reflektory i padł ostatni klaps, uknuł, jak ukręcić bicz z piasku. W ten sposób powstał film nie dość, że przeciętny, to zbędny.

Oczywiście podobny zarzut można wystosować pod adresem niezliczonych produkcji, które nie wybijają się ponad ogólną średnią. Sęk w tym, że "Armia złodziei" funkcjonuje jako prequel owego filmu o żywych trupach bezwiednie strzegących stosu pieniędzy. Tyle że lepiony na ślinę, bo zapowiedź wydarzeń z "Armii umarłych", nie licząc swoistego epilogu, miga tutaj jedynie na telewizyjnym ekranie. Tymczasem cały film to nic innego jak origin story Ludwiga Dietera, znerwicowanego, acz budzącego niekłamaną sympatię kasiarza.



Nic dziwnego, bo grany przez Matthiasa Schweighöfera (który również wyreżyserował film, oczywiście pod artystycznym kierownictwem starszego kolegi) wytrawny złodziej, choć napisany z nieprzesadną fantazją, był wybijającą się i skonstruowaną z biglem postacią pośród papierowych wycinanek. Snyder nigdy nie był mistrzem charakterologicznego opisu, a im bardziej się starał, tym bardziej kuriozalne efekty uzyskiwał. Stąd może i lepiej, że "Armia złodziei" stąpa pewniej po ziemi i jest pozycją w gruncie rzeczy samodzielną, a afiliacja z "Armią umarłych" tylko jej szkodzi. Trudno jednak odepchnąć od siebie myśl, że całą fabułę można by spokojnie upchnąć już w tamtym filmie, jako szybciutką montażową zbitkę, bo tak naprawdę Dieter nie potrzebuje żadnego "początku".

Mamy tu zaczyn opowieści od zera do antybohatera. Dieter – posługujący się wciąż prawdziwym nazwiskiem, lecz nie komplikujmy – haruje za biurkiem i użera się z klientami banku, nocami nagrywając nieinteresujące nikogo filmiki na YouTubie o tajnikach fachu kasiarza i sekretach metalowych skrzyń. Swoistym złotym Graalem każdego szanującego się artysty obrabiającego sejfy są skarbce wyprodukowane przez mistrza Wagnera i noszące nazwy wywiedzione z dzieł jego imiennika, wybitnego kompozytora. Nudny i znudzony gryzipiórek niespodziewanie otrzymuje szansę dorwania się do każdego z nich, o ile rzuci swoje dawne życie i przystąpi do przestępczej szajki. Dieter, choć wygląda na konformistę i tchórza, nie zastawia się ani chwili, gdy nieprzychylny los proponuje mu postawienie swojego życia na głowie.


Członkowie tytułowej armii dobrani są według gatunkowego klucza. Jest więc specjalistka od wszystkiego, co elektroniczne, jest osiłek, jest kierowca, no i jest ona, piękna (nie)znajoma, która kieruje całym przedsięwzięciem, obowiązkowo zajęta. Snyder zapowiadał, że film będzie niczym komedia romantyczna, ale to tylko mydlenie oczu. Choć istotnie ktoś tu się ciągle do kogoś mizdrzy, "Armia złodziei" ma konstrukcję filmu sensacyjnego, z prostymi skokami okraszonymi okazjonalnym mordobiciem, pościgami i humorem.

O ile jednak poprzedniemu filmowi z tego uniwersum trudno było zarzucić brak tożsamości, o tyle tutaj mamy do czynienia ze stylem absolutnie zerowym, tytułem letnim, pozbawionym własnego charakteru i indywidualnego rysu. To powtórka z tego, co już było, kserująca rozwiązania wykorzystane nie dość, że po stokroć, to jeszcze po stokroć lepiej. Film, jak mówiłem, zbędny, nie tylko na tle budowanego przez Snydera świata (bo to jeszcze nie koniec, gdzie tam!), ale i jako kino gatunkowe.

Chciałbym napisać, że ciekawi mnie, co będzie dalej. Niestety. Chciałbym też napisać, że ciekawi to pewnie tylko Snydera. Ale tu też pudło, bo "Armię umarłych" obejrzały przecież miliony, aż się światłowody gotowały. Szczęśliwie (czyżby?) facet nie ogranicza się jedynie do swoich zombie i, jak donosi prasa, już kleci sklejkę "Gwiezdnych wojen" i Akiry Kurosawy. I na to będę czekał.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones