Recenzja filmu

Avatar (2009)
James Cameron
Artur Kaczmarski
Sam Worthington
Zoe Saldaña

Bajka na miarę XXI wieku

Wreszcie, trzy tygodnie po premierze w Polsce poszedłem na "Avatara". Udałem się na wersję 3D i to był pierwszy film, który widziałem w tym formacie. Niestety z moim problem widzenia obuocznego
Wreszcie, trzy tygodnie po premierze w Polsce poszedłem na "Avatara". Udałem się na wersję 3D i to był pierwszy film, który widziałem w tym formacie.

Niestety z moim problem widzenia obuocznego nie widziałem efektów, które "wyskakiwałyby" z ekranu prosto na mnie, przed którymi musiałbym się uchylać. Widziałem za to niesamowitą głębię. Jeśli coś było na pierwszym planie, to rzeczywiście było widać, że jest bliżej, a coś innego dalej. Duże wrażenie robiły także przepaście i inne duże przestrzenie, które po prostu były głębokie. Miało się wrażenie jakby to wszystko działo się za jakąś szybą, nie zaś na płaskim ekranie. Po powrocie do domu obraz w TV wydawał mi się za mało przestrzenny. Ale efekty to nie tylko tak wychwalane przez wszystkich 3D. To również całe życie Pandory. Cameron uraczył nas dużą porcją nieznanych na Ziemi roślin, zwierząt oraz oczywiście ludem Na'vi. Muszę przyznać, że nie było nawet cienia przesady w tych wszystkich opiniach, które mówiły, że nie sposób jest odróżnić rzeczy wygenerowane komputerowo od tych prawdziwych. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że te stworzenia nie istnieją, ale są tak doskonale wykreowane, że gdybyśmy o tym nie wiedzieli, to pewnie większość z nas uwierzyłaby w nie. Tego nie mieliśmy do tej pory chyba w żadnym filmie. Wrażenie robią jednak nie tylko żywe istoty, ale również latające góry i wszelakie pojazdy mechaniczne. Widać, że "Avatar" to jeden z najdroższych filmów w historii. Jak dla mnie murowany faworyt do Oscarów za efekty specjalne i scenografię.

Porównania fabuły do "Pocahontas" były jak najbardziej słuszne. Mamy tutaj bowiem przybysza z odległej krainy, który zakochuje się w córce wodza podczas, gdy inni z jego rasy chcą za wszelką cenę zdobyć bogactwo położone pod wioską tubylców. Brzmi znajomo? Możliwe, że historia zawodzi, ale chyba tylko tych, którzy nie mieli pojęcia na co idą do kina i nie czytając wcześniejszych opinii, czy recenzji nastawiali się na wielowątkową i nieprzewidywaną akcję. Historia jest prosta, ale dzięki temu zrozumiała i nie zastanawiamy się dlaczego ten, czy tamten bohater postąpił tak, a nie inaczej. Z łatwością możemy przewidzieć co zaraz się wydarzy, ale zadajmy sobie pytanie: czy to jedyna taka superprodukcja? "Avatar" jednak w przeciwieństwie do innych ma tą przewagę, że nie udaje, że jest zaskakujący. Co więcej przebieg historii jest tak skonstruowany, że nie pozwala się nudzić. A film trwa przecież prawie trzy godziny! Cameron pomyślał o wielu szczegółach. Ot np. nad tym, że główny bohater miał brata bliźniaka, który zginął, a on bierze udział w akcji tylko dlatego, że ma takie same geny. Czy gdyby w Avatara wcielił się jego brat, który był naukowcem i wiedział sporo o Na’vi zakochałby się tak w tym świecie, lub czy posiadałby takie umiejętności jak marines? Oczywiście, że nie dlatego niezbędne było wprowadzenie brata, który w sprawach Na'vi jest kompletnym żółtodziobem. Dla mnie jest to logiczne, a logika to element, któremu wielu amerykańskim hitom brakuje. W ogóle cały ten film jest logiczny, w ramach określonej definicji logiki oczywiście (czytaj: na tyle na ile logiczny może być film dziejący się w przyszłości opowiadający o kosmitach i przenoszeniu się w inne ciała). Kolejnym elementem różnym od wielu tworów Hollywood, który mnie ucieszył jest wyraźna aluzja do polityki USA. Tym razem nie mamy do czynienia z chorym poczuciem patriotyzmu, lecz wyraźną krytyką poczynań Stanów Zjednoczonych. Brakowało tylko, żeby pojawili się Polacy z pomocą, w zamian za obietnicę wybudowania przez korporację tarczy AntyNa’vi oraz wiz na Pandorę. Mamy też wyraźne przesłanie proekologiczne. Na szczęście nie jakieś nachalne. Trzeba wspomnieć też o końcówce, która nie jest typowym happy endem, ale Cameron też nie stworzył niepotrzebnego dramatyzmu poprzez jakiś kompletny kataklizm. Mamy też kilka humorystycznych scen. Dzięki Bogu nie jest ich za dużo i mogą rzeczywiście bawić.

Bohaterowie są wyraziści i postępujący według jakiegoś swojego wzorca zachowań, posiadający swój system wartości, o czym już wspominałem. Postacią numer 1 jest oczywiście Pułkownik Quaritch grany przez Stephena Langa. Kiedy patrzymy na niego i jego zachowanie po prostu myślimy, że kawał z niego sku*wysyna. Szczególnie, kiedy święte drzewo Na'vi płonie, a on popija spokojnie kawę i mówi, że stawia kolejkę. Świetnie zagrana, ale i napisana rola. Mamy też naukowca. Dr Grace, której zależy tylko i wyłącznie na badaniach. No i mamy głównego bohatera Jake'a Sully. Z początku niepewnego otaczającego go świata, jednak zakochany w nim. Z czasem nabiera pewności siebie i podejmuje odważne decyzje. Sam Worthington zagrał tutaj dużo lepiej niż w swojej poprzedniej roli w "Terminatorze: Ocalenie". I wreszcie mamy całą planetę Na'vi, wśród których gwiazdą jest Neytiri tak idealna, że może istnieć tylko w filmie. Naprawdę można się w niej zakochać. Chociaż wcielająca się w nią Zoe Saldana nie pokazała żadnych aktorskich fajerwerków to jednak zagrała poprawnie i nie ma się do czego przyczepić.

Muzykę z "Avatara" wielokrotnie porównywano do tej z "Titanica". Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym. Nie ma tutaj tak charakterystycznego utworu jak ten śpiewany przez Celine Dion. Żaden też nie wywołuje w widzach takich emocji. Właściwie to nie zwróciłem za bardzo uwagi na muzykę. Nie wiem, czy to wina tego, że jej nie było, czy tego, że byłem tak zafascynowany tym co dzieje się na ekranie. Ale znaczy to też tyle, że nie denerwowała, co się czasami zdarza. Na pewno mieliśmy muzykę przy scenie, w której płonęło święte drzewo. W tym momencie rzeczywiście pasowała. Jakby się zastanowić, to chyba jest to najsłabszy element filmu. Być może kiedy obejrzę film jeszcze raz, zwrócę większą uwagę na muzykę i poznam jej rzekome piękno.

Bajka to prosta historia zawierająca morał. Ta definicja pasuje jak ulał do "Avatara". "Avatar" to niewątpliwie bajka, ale taka na miarę XXI wieku zrealizowana za pomocą najnowszych zdobyczy techniki, z rozmachem i dbałością o szczegóły, różniąca się jednak od wielu superprodukcji. "Avatar" to bajka, jednak pamiętajmy, że w każdym z nas jest dziecko i każdy ma bajki do których wraca. "Avatar" może być jedną z nich, bo przenosi nas do innego, lepszego świata. Polecam więc każdemu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Avatar, Avatar i jeszcze raz Avatar. Takie filmy jak najnowsze dzieło Jamesa Camerona nie łatwo jest... czytaj więcej
Jamesa Camerona nikomu przedstawiać nie trzeba, podobnie, jak pytać, czy ktoś widział co najmniej jeden z... czytaj więcej
"Avatar", film z gatunku science-fiction, na który wiele osób czekało z niecierpliwością. Zapowiadany... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones