Recenzja filmu

Bagdad Cafe (1987)
Percy Adlon
Marianne Sägebrecht
CCH Pounder

Centrum niczego, gdzie wszystko się dzieje

Tytułowe "Bagdad Cafe" jest stacją benzynową, gdzieś na środku wszystkiego i niczego zarazem. Pustynia, jakaś malutka górka, niedaleko biegnie autostrada, którą dwa razy dziennie przejeżdża tir.
Tytułowe "Bagdad Cafe" jest stacją benzynową, gdzieś na środku wszystkiego i niczego zarazem. Pustynia, jakaś malutka górka, niedaleko biegnie autostrada, którą dwa razy dziennie przejeżdża tir. Albo i nie. W to centrum nijakości wchodzi Niemka – Jasmin. Film rozpoczyna rwana sekwencja porzucenia ją przez męża niedaleko owej stacji. Ona sama, nie mając innych pomysłów, rusza poboczem i trafia właśnie tam. Stacja, mimo oczywistych pozorów, okazuje się całkiem ciekawym miejscem: na samym początku właścicielka przybytku, Brenda (CCH Pounder), pozbawiona zostaje męskiej ręki - opuszcza ją mąż. Jej córka szlaja się z kierowcami, a jedyny ekspres do kawy w jej kawiarni... nawalił. I w to wszystko zaczyna mieszać się tłusta Niemka z walizką pełną męskich ubrań. Trudno się dziwić Brendzie, że jej się to wszystko nie podoba. Film, jako całość, może sprawiać wrażenie dramatu. Jednak gdy się przyjrzeć, można bez trudu wyłuszczyć pokłady typowo Jarmuschowego humoru: wszystko toczy się wolno, niemal sennie, bohaterów historii jest mało (4-5 osób), mało też mówią. A gdy wydarzy się coś śmiesznego, nikt się nie śmieje. U widza i tak samoistnie pojawia się uśmiech na twarzy. I o to chodzi.. Podobnie jak u Jarmuscha, tak i w tym filmie nie ma połączenia Ameryki z Europą, czarnych z białymi, grubych z chudymi. Tu spotykają się po prostu ludzie. Rozmawiają, pomagają sobie nawzajem oraz kłócą się i nienawidzą do upadłego. I jak ich nie kochać? Warstwa fabularna sprawia widzowi po prostu frajdę: półtorej godziny zlatuje nadspodziewanie szybko, zostawiając po sobie zaskakująco dużo. Skłamałbym, mówiąc, że jest to zasługa wyłącznie bohaterów i ich perypetii. Strona techniczna dotrzymuje im kroku, miejscami nawet ich wyprzedza. Wystarczy początkowe 5 minut, by uświadomić sobie: „to nie jest normalny film” - szybki, rwany montaż; ukośne ujęcia, soczysty krajobraz. Dodać trzeba przeprowadzenie ciekawego zabiegu zaokrąglenia kadru: wyświetlany obraz wielokrotnie nie ma kątów, w ich miejscu pojawiło się zaczernienie. Trzeba przyznać: ciekawie to wygląda.  I na koniec, w roli wisienki na bardzo smacznym torcie, dźwięk. Oczywiście, klimatyczny i w ogóle, ale tutaj chcę wytłuścić jedno: piosenkę „Calling You”. Naprawdę, rzadko mi się zdarza zostać na napisach końcowych. Tutaj jednak ten wyjątek musiałem poczynić: piosenka ta autentycznie przykuwa, gdy się pojawia film od razu wzrasta o kilka klas w górę, a po seansie wciąż się ją nuci. Mistrzostwo! I na koniec: film gorąco polecam, zwłaszcza fanom twórczości Jima Jarmuscha
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wszystko zaczęło się od zepsutego automatu do kawy, a nawet wcześniej: od zepsutych małżeństw. Ale to się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones