Recenzja filmu

Cherry (2022)
Sophie Galibert

Zaliczone!

Klasyk o dojrzewaniu? Trafiliście w dziesiątkę. A jednak temat dotychczas wałkowany przez kino w szaro-burych barwach – decyzja młodej kobiety o nieplanowanej ciąży – tutaj mieni się jaśniejszą
Szczęśliwi czasu nie liczą? Cherry (Alex Trewhitt) żyła bez zegarka i trosk lat dwadzieścia i kilka, dopóki nie okazało się, że czasu jej jakby brakuje. Wiadomość o tym, że jest w dziesiątym tygodniu ciąży i ma tylko 24 godziny na podjęcie decyzji o macierzyństwie, pozwoli jej dostrzec, że nie da się dryfować przez życie bez celu. Jeśli drobny błąd jak kula śnieżna potrafi pociągnąć za sobą całą resztę, może jedna przemyślana decyzja spowoduje, że sprawy potoczą się lepiej?

Zanim jednak tak się stanie, tytułowa bohaterka filmu Sophie Galibert weźmie udział w ciepłej komedii omyłek. Zgryźliwy, lecz wcale niegłupi los przez wspomniane 24 godziny będzie szczypał Cherry na otrzeźwienie. Jak gdyby chciał udowodnić jej, że czarny humor to jeszcze nie tragedia, a szydercze zbiegi okoliczności są lepsze niż dramat. I tak, pozytywny wynik testu ciążowego szef potraktuje jak kolejną z wielu wymówek niefrasobliwej pracowniczki; lekarka wykonująca USG zaświeci Cherry w twarz okrągłym brzuszkiem; rodzona siostra popłacze nad niemożnością zajścia w ciążę; matka, no właśnie, świętować będzie Dzień Matki, a babcia, której Cherry wyzna niewygodną tajemnicę, weźmie ją za kogoś innego. Może chociaż panowie staną na wysokości zadania? Trudno o to, gdy ojciec dziewczyny ojcem tylko bywa, a jej partnerowi nie stateczność, ale artystyczne marzenia w głowie.

Klasyk o dojrzewaniu? Trafiliście w dziesiątkę. A jednak temat dotychczas wałkowany przez kino w szaro-burych barwach – decyzja młodej kobiety o nieplanowanej ciąży – tutaj mieni się jaśniejszą ich paletą. To odmiana miła dla oka, ucha i serducha. Dramaturgiczne jądro filmu okazuje się pretekstem do opowiedzenia pozbawionej osądu i moralnej paniki, całkiem przy tym uniwersalnej historii o braniu się z pełnoletniością za bary. Niezręczna rozmowa z lekarką, kłótliwa konfrontacja z chłopakiem, sceny przy rodzinnym stole przy inaczej rozłożonych akcentach mogłyby znaleźć się w dramacie społecznym o dysfunkcjach podstawowej komórki społecznej, problemach opieki zdrowotnej i niedoedukowaniu seksualnym młodych Amerykanów, lecz "Cherry" jest niezależną produkcją z własną sygnaturą. Ciepły dramat jak brokat mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Znajdziecie tu i reżyserską czułość rodem z "The Florida Project", i dziewczęcą krnąbrność bohaterek w rodzaju "Lady Bird", i opowieść o chwytaniu chwil tuż przed dorosłością, które tak upodobał sobie Richard Linklater.

W swoich porównaniach wytaczam pewnie zbyt wielkie działa, bo Galibert zrobiła rzecz tanią i skromną, zaledwie siedemdziesięciokilkuminutową, nakręconą w 13 dni, wśród pandemicznych ograniczeń. To przecież, przy odrobinie dobrej woli, rzecz o błąkaniu się na rolkach w skąpanych słońcem przedmieściach Los Angeles. Tuż obok eskapistycznej fabryki Hollywoodu kręci się dziewczyna, której jedynym marzeniem jest nie dorastać. Trudno jej dostrzec w sobie wady i przemyśleć własne relacje, lecz podjęcie tego trudu pozwoli jej zrobić krok naprzód. Galibert opowiada więc o dzieciństwie umykającym bez fajerwerków i o nieuleganiu cudzym opiniom i planom. Dyskusję na temat aborcji zamieniła w subtelną refleksję o wzlotach, upadkach i tęsknocie za etapem, który wypada w końcu zakończyć. Ciążowy zapalnik nie przytłacza całości, zamiast tego umożliwia rozwój samej bohaterce. To odwrócenie akcentów sprawia, że "Cherry" okazuje się pochwałą cichych chwil przeżywanych w samotności: zmyślną wypowiedzią o kobiecie, która dorasta do tego, by o sobie decydować.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones