Recenzja filmu

Gra (2011)
Ruben Östlund
Anas Abdirahman
Sebastian Blyckert

Dziecięce igraszki

Ostlund nie stara się wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom. Mylenie tropów to dla niego nie byle trik, ale przemyślana, narracyjna strategia.
Tytułową "Grę" prowadzi grupa ciemnoskórych nastolatków ze szwedzkiego Goteborga. Na swoje ofiary polują w lokalnym centrum handlowym. Oskarżają je o kradzież telefonu komórkowego, należącego rzekomo do braci jednego z nich. Pod pretekstem wyjaśnienia nieporozumienia zabierają pechowców w długą podróż po mieście i zaczynają swoje wyrafinowane, psychiczne tortury. Tym razem wzięli na cel troje dzieciaków, którzy nie zdążyli w porę wyskoczyć z miejskiego autobusu. Jak skończy się kolejna partia ich rozgrywki?

Na początku zanosi się na przebrany w szatki kina artystycznego dreszczowiec o dzieciach jako emanacji zła. Potem całość wędruje w rejony wiwisekcji filmowej przemocy, okupowane dotąd przez Michaela Hanekego. W końcu, w opowieści krystalizuje się mocny, społeczny komentarz. Ale reżyser, Szwed Ruben Ostlund, szykuje dla nas jeszcze więcej.

Skojarzenia z Hanekem są chyba najbardziej na miejscu, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę fabularne składniki i sposób budowania dramaturgii. Motyw dziecięcej reakcji na panujący układ społeczny przywodzi na myśl "Białą wstążkę". Napięcia międzyrasowe, których nie sposób rozładować, to dziedzictwo "Kodu nieznanego" i "Ukryte". Z kolei perspektywa sparaliżowanego świadka spektaklu przemocy, którą narzuca nam autor, kojarzy się z "Funny Games". Formalnie film przypomina zapisany na taśmie, socjologiczny eksperyment: kamera pozwala sobie na ruch tylko wtedy, gdy wbrew naszym oczekiwaniom zechce uciec od nagłej erupcji okrucieństwa.

Diabeł tkwi jednak w szczegółach. "Funny Games" był w pewnym sensie dekonstrukcją filmów takich jak "Gra". Haneke sprzyjał katom, by zdemaskować naturę naszej fascynacji przemocą na ekranie. Reżyser przekraczał niewidzialną granicę, m.in. każąc bohaterom zwracać się wprost do widza. W takim układzie psychologia postaci była dla niego zbędna. Ostlund również z niej rezygnuje, ale w zamian daje jedynie "nagi" realizm – zależy mu na tym, by nasz dyskomfort miał źródła w autentycznym lęku przed podobną sytuacją (film jest inspirowany faktami). Efekt jest paradoksalny: ledwie naszkicowani młodzi imigranci obdarzeni są tak wielką świadomością, a ich plan jest tak precyzyjny, że na usta ciśnie się pytanie, gdzie nauczyli się tych wszystkich psychicznych tortur i technik manipulacji.  

Czepiam się, wiem. Zwłaszcza, że reżyserska robota jest fenomenalna, a młodzi odtwórcy głównych ról zawstydziliby 90% dyplomowanych, europejskich aktorów. Wyjaśniając naturę konfliktu prowodyrów "gry" z latoroślami sytego mieszczaństwa, Ostlund nie stara się wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom. Mylenie tropów to dla niego nie byle trik, ale przemyślana, narracyjna strategia. Szwed co chwilę rozdaje nowe karty i odważnie sobie z nami, nomen omen, pogrywa.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones