Jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, co slasher ma do zaoferowania, "In a Violent Nature" udowodni, że się mylisz. Ten film to świeże spojrzenie na gatunek, który od dekad zdominowany jest
Jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, co slasher ma do zaoferowania, "In a Violent Nature" udowodni, że się mylisz. Ten film to świeże spojrzenie na gatunek, który od dekad zdominowany jest przez te same konwencje – grupa nastolatków, odosobnione miejsce, tajemniczy morderca. Jednak reżyser Chris Nash postanowił odwrócić perspektywę i uczynić mordercę głównym bohaterem, zapraszając widza do jego świata.
Wielokrotnie w horrorach obserwowaliśmy masakry z perspektywy ofiar – czy to w klasykach pokroju "Halloween", "Piątek 13-go" czy "Koszmaru z ulicy Wiązów". "In a Violent Nature" idzie pod prąd, rezygnując z typowej narracji i pozwalając widzowi przez większość filmu obserwować akcję z punktu widzenia zabójcy, Johnny’ego. Kamera podąża za nim niemal hipnotycznie, nadając filmowi niemal dokumentalnego charakteru. Nie ma tu nerwowych cięć montażowych, dynamicznych pościgów czy dramatycznych ujęć – zamiast tego mamy spokój, ciszę i nieustępliwą obecność śmierci.
Film odrzuca tradycyjne podejście do opowiadania historii. Nie znajdziemy tutaj rozbudowanych wątków postaci, nie ma szczegółowych motywacji bohaterów, a nawet dialogów jest niewiele. Nash stawia na minimalistyczne podejście, pozwalając, by historia opowiadała się sama przez obserwację działań Johnny’ego. Przypomina to poniekąd slow cinema, gdzie obraz i atmosfera stają się kluczowymi nośnikami treści.
Jednym z najmocniejszych punktów "In a Violent Nature" jest budowanie atmosfery. Akcja rozgrywa się w odosobnionym, gęstym lesie w Ontario, a film rezygnuje z klasycznej ścieżki dźwiękowej na rzecz naturalnych dźwięków otoczenia. Odgłosy wiatru, szeleszczące liście, kroki Johnny’ego – wszystko to tworzy niesamowicie immersyjny efekt, sprawiając, że widz czuje się częścią tej ponurej podróży.
Wizualnie film balansuje między surowością a artystycznym minimalizmem. Długie, nieprzerywane ujęcia wzmagają poczucie niepokoju, a krwawe sceny – choć brutalne – nigdy nie są przesadzone. Przemoc w filmie nie jest efekciarska; jest metodyczna, chłodna i realistyczna, co czyni ją jeszcze bardziej niepokojącą.
Jednym z najciekawszych aspektów "In a Violent Nature" jest sposób przedstawienia przemocy. W przeciwieństwie do typowych slasherów, które traktują brutalne morderstwa jako punkt kulminacyjny napięcia, film Nasha ukazuje je w sposób niemalże mechaniczny. Johnny nie poluje w ekscytujący sposób – on po prostu jest i działa. Nie ma w tym szaleństwa, nie ma satysfakcji, nie ma nawet wyraźnej emocji. To sprawia, że film zbliża się momentami do filozoficznego traktatu o samej istocie zła – czy jest ono celowe, czy może jedynie nieuniknionym elementem natury?
Choć film ma wyciszoną narrację, nie oznacza to, że brakuje w nim mocnych scen. Efekty praktyczne stoją na najwyższym poziomie, a krwawe sceny są jednocześnie szokujące i realistyczne. Szczególnie jedna z nich – gdy Johnny składa ciało ofiary w pół i przeciąga je przez siebie – już teraz jest uznawana za jedną z najmocniejszych w horrorze ostatnich lat. Nash nie unika brutalności, ale nie używa jej też w sposób kiczowaty. Każde uderzenie, każde cięcie, każde rozszarpane ciało ma swój ciężar i wydźwięk.
Nie ma co ukrywać – to film, który będzie dzielił widownię. Ci, którzy oczekują klasycznej struktury horroru, mogą poczuć się zawiedzeni. Dla niektórych długie, spokojne ujęcia mogą wydawać się nużące, a brak intensywnej muzyki może obniżyć napięcie. Ale dla tych, którzy są gotowi na coś innego, coś eksperymentalnego, "In a Violent Nature" będzie niezwykłym doświadczeniem. To film, który wywołuje niepokój nie przez klasyczne jump scare’y, ale przez powolne, metodyczne ukazywanie nieuniknionej śmierci.
Dla fanów horroru, którzy szukają czegoś nowego, czegoś, co nie traktuje ich jak odbiorców gotowego schematu, "In a Violent Nature" może okazać się jednym z najbardziej fascynujących doświadczeń filmowych ostatnich lat.