Recenzja filmu

Lunapark (1981)
Tobe Hooper
Herb Robins
Elizabeth Berridge

Gabinet osobliwości Tobe'a Hoopera

W 1980 roku mało wówczas znany autor dreszczowców Dean Koontz otrzymał propozycję napisania powieści na podstawie scenariusza Lawrence'a Blocka do filmu "Lunapark". Na krześle reżysera zasiąść
W 1980 roku mało wówczas znany autor dreszczowców Dean Koontz otrzymał propozycję napisania powieści na podstawie scenariusza Lawrence'a Blocka do filmu "Lunapark". Na krześle reżysera zasiąść miał znany z niskobudżetowej "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" młody reżyser Tobe Hooper. Koontz przyjął propozycję, po latach przyznaje, że głównie dla pieniędzy. Scenariusz nie wydał mu się ciekawy, a do tego uznał, że materiału na powieść jest z niego, góra, na dwadzieścia stron. Rozwinął zatem fabułę, stworzył swoisty literacki "the beginning" dla całej historii i rozbudował psychologię postaci. Na krótko przed premierą filmu książka sprzedawała się całkiem nieźle, jednak po premierze, zaległa na sklepowych półkach. Samemu pisarzowi film nie przypadł do gustu, chociaż jakby nie patrzeć, to nie Hooper wzorował się na książce Koontza, a Koontz na gotowym scenariuszu. Pozwolę sobie zatem stanąć w obronie "Lunaparku" Hoopera. Faktem jest, że w porównaniu z powieścią cała akcja jak i bohaterowie wydają się maksymalnie uproszczeni. Nawet postać samego "potwora" znacząco odbiega od pomysłu Koontza. Wielbiciele jego pióra rozszarpią mnie pewnie na strzępy, gdy powiem, że, moim zdaniem film Hoopera jest lepszy niż książka na nim oparta. Cóż, może u Koontza więcej jest tego, co lubią fani mocnych wrażeń - perwersji, przemocy i seksu, zaś w przerwie między gwałtem i mordem snute są ważkie rozmyślania o grzechu, pokucie, Bogu, Szatanie i fatum, jednak powieść pozostawiła po sobie u mnie z jednej strony niedosyt (nagła przemiana moralna głównej bohaterki, Amy, do mnie nie przemawia) a z drugiej lekki niesmak. Zawsze lubiłam prozę Koontza (w dzieciństwie może trochę bardziej niż teraz), ale "Tunel strachu" nie przypadł mi zwyczajnie do gustu. Wracając do filmu, horror od początku do końca ogląda się z niesłabnącym zaciekawieniem, przedstawiona historia nie jest w gruncie rzeczy aż tak banalna, jakby się to mogło wydawać na początku, a klimat wesołego miasteczka został oddany wprost wyśmienicie. Mamy i śmiejące się sztucznie clowny, i półnagie tancerki i kolorową karuzelę, jednym słowem całą tę wielką, amerykańską gumę balonówę. Czworo nastolatków zwiedza lunapark niespiesznie, tak że widz może poczuć się, jakby był wśród nich, razem z nimi oglądał tandetne sztuczki prestidigitatora i odwiedzał gabinet udającej wróżkę, cuchnącej alkoholem Madame Zeny. Jednak dwie pary zakochanych gołąbków postanawiają nie poprzestać tego wieczoru na wacie cukrowej i pieczonych jabłkach, ale dostarczyć sobie dodatkowej rozrywki - wbrew zdrowemu rozsądkowi i przepisom spędzić w lunaparku noc na paleniu trawki i miłosnych igraszkach. Oczywiście zostaną przykładnie ukarani, i jak to w horrorach bywa, kara będzie niewspółmiernie wysoka do przewinienia. Chociaż waletowanie na trawie na romantycznym pstrym tle cyrkowych wozów to nie jedyne przewinienie naszych bohaterów. Do tego dochodzi jeszcze podglądactwo, a nawet kradzież sporej sumki z kasy tunelu strachu. Ale nie bójmy żaby, tunel strachu upomni się o swoje. Ci, którzy po przeczytaniu "Tunelu strachu" liczą na dobrą adaptację będą raczej zawiedzeni, ale sami są sobie winni, bo popełniają zasadniczy błąd - to Koontz napisał horror na podstawie filmu, film nie jest adaptacją powieści! Książkę i film łączą jedynie imiona postaci, jointy, krowa o dwóch głowach i zniekształcony płód zanurzony w formalinie. Nawet postać samego "potwora", jak już wspomniałam, znacząco odbiega od zamysłu Koontza. W powieści jest on uosobieniem zła, wielkim, owłosionym monstrum czerpiącym chorą satysfakcję z jednoczesnego gwałcenia i rozszarpywania szponami kobiet, które znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Potwór Hoopera zaś budzi momentami współczucie. Potwór jest może samo nasuwającym się, ale i dość krzywdzącym określeniem. Nie mamy bowiem do czynienia z istotą nadnaturalną, ale potwornie zdeformowanym młodzieńcem. Fakt, ma odrażający wygląd, jest też ewidentnie opóźniony w rozwoju, jednak nie zabija on z sadystycznej przyjemności a w afekcie. To nie stanowi usprawiedliwienia dla jego czynów, biorąc jednak pod uwagę jego niedorozwój umysłowy, jest niewątpliwie okolicznością łagodzącą. No bo jak tu go nie żałować - gdy ze zwisającą permanentnie strużką śliny z ust, ukryty za maską, w nadziei na odrobinę przyjemności, nie orientując się w wartości pieniądza wręcza sto dolarów podstarzałej pijanej dziwce, a ta dosyć średnio wywiązuje się ze swego zadania. Jakby tego było nie dość, tatuś na trzeźwo reaguje agresją, gdy chłopakowi z trudem uda się wyartykułować wobec niego słowo "ojciec", a po pijaku obiecuje mu wyprawę na ryby. Wiadomo, że słowa nie dotrzyma. Tak więc nasz potwór w gruncie rzeczy usuwa z tego świata albo nastolatków, którzy z powodzeniem w slasherach robią za mięso (i których zejście jakoś nigdy specjalnie nie zasmuca widza) albo osoby, na które zlecenie wydał tatuś, wreszcie tych, którzy go skrzywdzili w ten czy inny sposób, przez co może nie same sceny morderstw ale fakt popełnienia morderstwa odbiera się tu dość obojętnie. "Lunapark" nie dorównuje "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną" (nota bene, mojemu ukochanemu horrorowi), stanowi jednak niezwykle mroczną, a przy tym klimatową rozrywkę. Jedyne, co drażni, to przeciętne aktorstwo. I nie mam na myśli "lunaparkowej" części obsady, bo Sylvia Miles jako Madame Zena, Kevin Conroy w potrójnej roli jako ojciec (a także dyrektor Freakshow i Stripshow) i Wayne Doba jako "potwór" spisali się znakomicie. Zawodzą młodsi aktorzy. Gdy główna bohaterka, Amy Harper, grana przez Elizabeth Berridge (znaną szerszej publiczności jako trzpiotowata żona Mozarta z filmu "Amadeus") z całych sił wykrzywiała się spazmatycznie i krzyczała, jakoś nie mogłam jej uwierzyć. I nie wiem, czy to jakieś moje zboczenie, (czasem lepiej nie wiedzieć), czy nastrój, w jakim snuta jest cała opowieść, ale od początku do końca "potwór" budził we mnie dużo większą sympatię niż czwórka napalonych na uciechy świata pięknych bohaterów.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones