Recenzja filmu

Meduzy (2007)
Shira Geffen
Etgar Keret
Sarah Adler
Nikol Leidman

Gdzie parzą się meduzy

Edgar Keret wraz z żoną Shirą Geffen tropem Altmana i Andersona tkają melancholijną plecionkę ludzkich losów.
Jest taki gatunek filmów – nie ma przyzwoitej nazwy, a i opisać krótko i zgrabnie go nie sposób. Niezgrabnie byłoby to tak: kilkoro bardzo różniących się ludzi błądzi w jakiejś przestrzeni, wykonuje bardziej i mniej zwykłe czynności życiowe. Potykają się o siebie, ale "spotykanie się" przychodzi im znacznie trudniej. Nie potrafią się porozumieć – oględnie mówiąc: czują przeróżne zawiłości i smutni są. Jeśli ktoś jeszcze nie załapał, niech sobie przypomni "Magnolię" Paula Thomasa Andersona – twórcy "Meduz" próbują takiej właśnie wielowątkowej plecionki z ludzkich losów. Miasto: Tel Aviv. Wśród bohaterów: młoda dziewczyna pracująca przy obsłudze wesel, która nawet jeśli wie, czego pragnie, to nie potrafi się tą wiedzą z nikim podzielić. Jest też młode małżeństwo, które już podczas miesiąca miodowego doświadcza wpływu, jaki skrzecząca rzeczywistość wywiera na ich uczuciu. Od fuchy do fuchy błąka się tu też Filipinka, którą emigracja rozłączyła z małym synkiem. Jest jeszcze wielu innych ludzi na ich drodze – wśród nich mała, śliczna, ruda dziewczynka, która – jak bogini z mitologii – zwyczajnie "wyłoniła" się z morza i za nic nie chce odezwać się choćby jednym słowem. Niektórzy powinni poczuć się przestrzeżeni: filmy, które wychodzą z założenia, że życie to duży smutek, wcale nie muszą być ulubioną rozrywką wszystkich ludzi. W ogólnych zarysach skłonny jestem zgodzić się z tą diagnozą, mam jednak do tego typu opowieści pewną słabość. Pod co najmniej dwoma, jednak, warunkami, które "Meduzy" spełniają. Raz: dokładność i wyrafinowanie, które sprawiają, że film jednak ogląda się z przyjemnością. Twórcy zgrabnie balansują pomiędzy realizmem i alegorią, a kiedy silą się na lirykę, jest ona stonowana, dobrze przemyślana i niewyprana z poczucia humoru. Wyraziści aktorzy, mimo dość krótkiego metrażu, potrafią na tyle silnie naznaczyć swoje postaci, by nie uniknąć wrażenia, że któraś z nich jest "wybrakowana" i wciśnięta do scenariusza w celu udowodnienia jakiejś tezy. Jeśli lepi się już z niewesołej materii, to warto, żeby sam akt lepienia był chociaż przepracowywaniem smutku. Dobry film wymaga wiary w sens, nawet jeśli to tylko sens dobrej montażowej sklejki, żartu czy pięknego obrazu. Drugi spełniony warunek: nikt nie próbuje zbyć nas tu mistyczną łatwizną – żaden boski staruszek nie poustawia elementów na właściwe półki, los gwałtownie się nie odmieni, a syf wokół nie oczyści mocą zaklęcia. Choć ludzie wpadają na siebie, nie wyniknie z tego wesoła impreza, podczas której wszyscy się zrozumieją, rozweselą i dostrzegą jasną stronę mocy. Jakiś tam przebłysk się pojawi, ale pochodzić będzie jak najbardziej z "tego" świata. Ktoś dotknie drugiej osoby, zrozumie ją, albo w jakiś nieokreślony sposób – po prostu "będzie z nią". Czasem coś się uda, choćby nawet przypadkiem. W całym chaosie jest to cud tak niezwykły, że warty tego, by dziś się jeszcze nie wieszać. Jeszcze jeden mały "sens". Cenny, bo nie pochodzi z jakiegoś innego, lepszego świata. Jest tu i teraz.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Meduzy
Kilku bohaterów, trzy przeplatające się historie. Nowożeńcy, którzy nie mogą wyjechać w podróż poślubną... czytaj więcej
Recenzja Meduzy
UWAGA, SPOILERY! TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ. Co może się stać, gdy poeta weźmie się za... czytaj więcej