Recenzja filmu

Minghun (2024)
Jan P. Matuszyński
Marcin Dorociński
Natalia Bui

Operacja dokonana na żałobie

"Minghun" posiada swoje niedoskonałości i wręcz wymaga kilku dosadnych dociągnięć pędzlem, lecz na tle całości nie wypada aż tak źle. Film nie należy do najlżejszych i nie sugeruje zakończenia
Jan P. Matuszyński po raz kolejny pokazuje, że potrafi operować żałobą. "Minghun" nie stanowi typowego dramatu, który jak trufla otoczona wiórkami kokosu osłania się depresyjną melodią i pławi się łzami bohaterów. "Minghun" zanurza się w cichej żałobie, która uderza zbyt głęboko, by ją uzewnętrznić, a tym bardziej pogodzić się - dostajemy obraz ojca, który po utracie córki snuje się między światami; może szukając odpowiedzi, może pytając dlaczego, może zastanawiając się nad panującym nad jego życiem sensu tego wszystkiego. I choć dyskretna, lecz głęboko uderzająca żałoba, która podąża za Jurkiem, wspaniałym Dorocińskim, i otacza jego przestrzeń od mieszkania po wybrzeże, tak niestety zajmuje zbyt dużo przestrzeni. 

Matuszyński zbyt zaaferowany zobrazowaniem pogłębiającej się pustki, totalnie opuszcza temat wprowadzający, jak i ważny, którym jest relacja ojca z córką. "Minghun" posiada tu wielkie braki i nie oferuje wgłębienia się w relację tylko zarzuca nią na wiatr, po czym bardzo szybko zabiera, oczekując, że widz zdążył już to przeżyć. Lecz niestety nie zbyło tu zbyt wiele do przeżywania, zmarnowany potencjał, który mógł dotknąć głębi filmu, której poza stratą oraz żałobą nie ma wiele. Aczkolwiek "Minghun" pokazuje nam pożegnanie, a raczej do niego niechęć. W dobry sposób obrazuje, jak człowiek na końcu drogi tak naprawdę nie chce się pożegnać - cały czas do tego dąży, nastawia siebie oraz innych, jednakowoż sam nie jest w stanie pogrzebać tego, co było jego częścią. Nie jest w stanie ot tak oderwać się od miejsca, zagrzebać cenne przedmioty, pogodzić się ze stratą wszystkich cząstek kogoś, kto nadawał sens każdego poranka. Matuszyński zostawiając co nieco otwarte zakończenie, zasługuje na poklask, ponieważ odczytane może być na wiele sposobów: to, jak człowiek nigdy do końca nie żegna się, ukazuje wiarę oraz nadzieję w to, co nie jest znane za życia ziemskiego, a także dołączenie duszą do tego, czego skrycie człowiek pragnie po odbyciu żałoby.

Podsumowując, "Minghun" posiada swoje niedoskonałości i wręcz wymaga kilku dosadnych dociągnięć pędzlem, lecz na tle całości nie wypada aż tak źle. Film nie należy do najlżejszych i nie sugeruje zakończenia owianego jasnym filtrem, polaną oraz przetaczającym się uśmiechem na tle utworu z windy - za co ogromnie plusuje. Bywa autentyczny i przytłaczający. Ukazuje pragnienie odnalezienia zacisza, zgody z własnym ja oraz losem życia, na które nie mamy zawsze wpływu, oraz smutek, który nie jest 10-minutowym filmie na YouTubie puszczanym w szkołach w auli z okazji Międzynarodowego Dnia Zdrowia. "Minghun" miał jedno zadanie i nie spełnił go na ocenę celującą, ale uzyskał przy niej doceniającego plusa.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Minghun
Nigdy nie sądziłam, że przyrównam film Pedro Almodóvara do Jana P. Matuszyńskiego, ale może to właśnie... czytaj więcej