Recenzja filmu

Moonlight (2016)
Barry Jenkins
Trevante Rhodes
André Holland

W księżycowym blasku

Ostatecznie "Moonlight" jawi się jako filmowa medytacja nad znaczeniem miłości, akceptacji, przyjaźni i tożsamości, w bardzo indywidualnej historii konkretnego człowieka w konkretnym miejscu i
Zapytany w wywiadzie, czy film taki jak "Moonlight" mógłby powstać choćby 5 lat temu, współtwórca scenariusza Tarell Alvin McCraney odpowiedział krótko: "Napisałem tę historię 10 lat temu, a zrealizowano ją dopiero teraz". Już dekadę temu McCraney stworzył sztukę o tytule "In Moonlight Black Boys Look Blue", która jednak nigdy nie doczekała się produkcji. To prawda, że "Moonlight" jeszcze niedawno nie miałby wielkich szans na powstanie. Dziś jednak, w dobie twitterowego hasztaga #OscarsSoWhite oraz coraz większej presji publiki w Stanach na reprezentację w mediach osób niebiałych i niehetero, film napisany na podstawie sztuki ujrzał światło dnia. A może raczej światło Księżyca.

   

Oczywiście łatwo można zdeprecjonować znaczenie "Moonlight", wytykając jego twórcom cyniczną grę w oscarowe bingo: nie dość, że film o czarnych, to jeszcze o gejach! Opinie takie są jednak krzywdzące nie tylko dla reżysera, współscenarzysty i całego zespołu pracującego nad filmem, ale też dla wielu zwykłych osób – choć niektórym najwyraźniej w głowie się to nie mieści, istnieją na świecie czarni homoseksualiści, borykający się ze specyficznymi problemami wynikającymi zarówno z orientacji, jak i rasy. Wystarczy zresztą wspomnieć, że scenariusz "Moonlight" powstał na kanwie przeżyć i doświadczeń samego McCraneya, który borykał się z podobnymi trudnościami co główny bohater, Chiron. Ugruntowanie filmu w rzeczywistości łatwo zauważyć po zapoznaniu się z wywiadami z jego obsadą i reżyserem, gdzie każdy wspomina o tym, że wśród członków ich rodziny i grona bliższych i dalszych znajomych nietrudno znaleźć wiele osób takich jak Chiron, jak Juan, jak Paula. W tym świetle "Moonlight" uznać należy za film szczególnie ważny dla czarnoskórej społeczności Stanów, która może przejrzeć się w nim jak w lustrze i zauważyć zarówno swoje zalety i wady. Niezależnie jednak od rasy, kraju pochodzenia, czy orientacji seksualnej, każdy powinien odnaleźć tu coś dla siebie, bo Barry Jenkins nie oddaje się ckliwości czy łatwemu moralizatorstwu, ale tworzy złożoną, magiczną opowieść o braku akceptacji i potrzebie miłości.

Głównym bohaterem filmu jest Chiron, odgrywany na przestrzeni swojego życia przez trzech różnych aktorów (od najmłodszego do najstarszego: Alex R. Hibbert, Ashton Sanders, Trevante Rhodes – wszyscy nie bez szans zrobienia wielkiej kariery). Od samego początku łatwo zauważyć, że Chiron odstaje od swojego otoczenia – dorastający w Liberty City, biednej dzielnicy Miami, jest cichym i skrytym chłopcem, niepasującym do rozkrzyczanych gromadek dzieciaków kręcących się po okolicy. Jego matka, uzależniona od narkotyków, nie jest w stanie się nim dobrze zaopiekować, na szczęście jednak rolę rodzica przejmuje po niej Juan, lokalny diler o złotym sercu (doskonały Mahershala Ali). Oprócz Juana i jego dziewczyny Teresy, Chiron ma jeszcze wsparcie w postaci Kevina, kolegi ze szkoły. W miarę dorastania, Chironowi coraz ciężej ukryć się przed oceniającym go wzrokiem społeczeństwa, zwłaszcza że jego delikatna natura i (ukrywane co prawda, ale podejrzewane przez otoczenie) skłonności homoseksualne nie pozwalają mu z łatwością wejść w hołubiony przez wielu czarnych Amerykanów schemat macho. W pewnym momencie przychodzi jednak zwrot – choć Chiron na początku stara się raczej unikać konfrontacji i robić swoje, w pewnym, niezwykle dramatycznym, momencie postanawia on dopasować się do oczekiwań otoczenia. Jak się jednak okazuje, fizyczna metamorfoza i odgrywanie twardziela nie idzie w parze z przemianą psychiczną, a prowadzi jedynie do coraz większej represji własnych potrzeb i tęsknot. "Who is you, Chiron?", pyta głównego bohatera Kevin w trzeciej części opowieści.


Choć cały film jest de facto dążeniem do odpowiedzi na to pytanie, to trzeba Jenkinsowi przyznać, że potrafi umiejętnie połączyć tę osobistą – czasami aż do bólu – historię z wątkami typowo społecznymi. Reżyser wiernie i starannie odwzorowuje realia życia biednych czarnoskórych mieszkańców Miami – sam zresztą wychował się w Liberty City – nie popadając jednak w całkowity naturalizm, jaki zobaczyć możemy choćby w twórczości braci Dardenne. "Moonlight" jest, mimo zacięcia społecznego, utkany z całkowicie filmowej tkanki, a różnorodne środki stylistyczne – takie jak szalone okręgi zataczane przez kamerę, użycie kolorów czy sekwencje snu – są używane w odpowiednich dawkach i nie służą tylko popisom formalnym. Sam zresztą pomysł podzielenia filmu na trzy części oddala narrację od ścisłego realizmu, nie oglądamy bowiem całego życia bohatera w skrócie, ale przyglądamy się z bliska trzem momentom jego życia, które okazują się najbardziej istotne dla jego rozwoju i formowania osobowości. Przez cały film sceny realistyczne stykają się z tymi bardziej poetyckimi, nigdy jednak nie tworząc ostrego kontrastu. Jenkins ma naturalny dar do wywoływania emocji za pomocą strony wizualnej filmu, by wspomnieć choćby o scenie, w której Juan uczy małego Chirona pływać (co zresztą jest w kontekście współczesnej kultury afroamerykańskiej czynem niezwykle symbolicznym – wielu czarnoskórych mieszkańców Stanów ma w sobie zakorzeniony strach przed wodą, pochodzący jeszcze z czasów niewolnictwa), lub o momencie, wyjętym niemal z horroru, w którym wściekła Paula wrzeszczy na swojego syna. Ważne w kontekście całego filmu jest też ostatnie ujęcie, pokazującego małego Chirona wpatrującego się nocą w ocean. "W świetle księżyca czarni chłopcy wyglądają na niebieskich", mówi w pewnym momencie Juan do głównego bohatera. Choć można uznać to jedynie za pewien zabieg stylistyczny nadający filmowi poetyckości, to jednak nie można nie zauważyć, że wybór właśnie tego ujęcia na ostatni moment filmu jest zdecydowanie znaczące. Warto pójść tu tropem podwójnego znaczenia angielskiego słowa blue, które może odnosić się do koloru, ale też służyć za synonim smutku, przygnębienia (stąd nazwa gatunku muzycznego – blues). W tym drugim, metaforycznym znaczeniu, bohater skąpany w niebieskim świetle stanowi klamrę interpretacyjną całości historii – to właśnie w nocy Chiron najbardziej się otwiera i pozwala sobie na pokazanie części swoich emocji. Noc, zwyczajowo w sztuce interpretowana jako tajemniczy czas ujawniania dzikich instynktów, staje się dla bohatera ucieczką od typowego wzorca męskości, zakorzenionego w społeczności Afroamerykanów na skutek działania czynników historycznych, religijnych i społecznych. W księżycowym świetle stereotypowy czarny mężczyzna, którego wiele osób kojarzy z wizerunkiem obwieszonego złotem, muskularnego członka gangu, zrzuca z siebie powierzchowność narzuconą mu przez kulturę i pokazuje inne oblicze. Nieprzypadkowo zresztą w końcówce filmu Kevin ma na sobie niebieską koszulkę. Pokazując tę omylność pozorów i łatwego szufladkowania, reżyser budzi w widzach empatię i zdaje się zachęcać do patrzenia poza schemat wyglądu, co szkodliwe jest zwłaszcza w przypadkach, gdy uproszczone postrzeganie czarnego mężczyzny jako domyślnie groźnego i agresywnego prowadzi do tragedii – a takich sytuacji w Stanach co roku jest na pęczki.


Warto też wspomnieć o aktorach, bo w "Moonlight" tak naprawdę nie ma ani jednego słabego występu. Choć dzieci zazwyczaj nie radzą sobie zbyt dobrze z wyzwaniami aktorskim, to jednak Alex R. Hibbert w pierwszej części filmu świetnie wykonuje swoje zadanie. Największe wrażenie robi jednak występ Ashtona Sandersa w roli nastoletniego Chirona. Jeżeli ten chłopak nie zostanie gwiazdą, to będzie znaczyło chyba, że Hollywood całkiem już odjechał peron. Jenkins nie dał swoim aktorom łatwego zadania – główny bohater "Moonlight" jest niezwykle cichy i introwertyczny, wszystkie jego emocje muszą więc być widoczne w jego postawie, sposobie poruszania i, przede wszystkim, twarzy. Co więcej, wiele z najbardziej emocjonalnych momentów filmu rozgrywa się w ciszy, a więc ich odbiór przez widzów zależy tylko od aktorstwa, a nie od muzyki, którą, jak wiadomo, bardzo łatwo manipulować nastrojem. Sanders pokazuje wielką klasę, zwłaszcza mając na uwadze fakt, że to właśnie on ma za zadanie pokazać nagłą transformację Chirona, który postanawia chronić się przed zaczepkami i przemocą poprzez odgrywanie tak obcego mu męskiego archetypu i jeszcze głębsze ukrycie swojego prawdziwego temperamentu. W oczach młodego aktora widzimy wszystko – strach, smutek, brak pewności siebie, a w końcu desperacką determinację i chłodną rezygnację. Trevante Rhodes jako dorosły Chiron też radzi sobie świetnie – choć najpierw widzimy go jako napakowanego "zbira" ze złotymi zębami, to jednak później – zwłaszcza podczas rozmowy telefonicznej i późniejszego spotkania z Kevinem – Rhodes powoli odkrywa kolejne warstwy izolacji bohatera, pokazując coraz to większą jego delikatność i wrażliwość, by w ostatnich scenach filmu zupełnie spuścić gardę i pozwolić Chironowi na całkowitą szczerość. Niesamowite jest, jak dopasowane są do siebie te trzy wcielenia Chirona, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że reżyser celowo nie pozwalał trzem aktorom oglądać występów pozostałych ani nawet rozmawiać o roli. Drugi plan również radzi sobie doskonale, o czym dobrze świadczy wodospad nagród i wyróżnień, który przypadł w udziale zarówno wspomnianemu już Mahershali Aliemu, jak i Naomie Harris w roli matki Chirona (nota bene, aktorka wszystkie swoje sceny nakręciła w trzy dni, podczas przerw w kampanii promocyjnej "Spectre"); Andre Holland w roli dorosłego Kevina również tworzy wielowymiarowy, delikatny portret swojej, najprawdopodobniej, biseksualnej postaci. Wielkie znaczenie ma też to, w jaki sposób Jenkins filmuje swoją obsadę – częste zbliżenia na twarze aktorów pozwalają reżyserowi przyjrzeć się im z bliska i wycisnąć z ich ekspresji wszystko, czego widz potrzebuje, by zrozumieć motywacje postaci.

W ostatecznym rozrachunku "Moonlight" opowiada niezwykle intymną, osobistą historię w niemal poetycki sposób, jednocześnie wskazując na jak najbardziej rzeczywiste problemy społeczne. Oprócz tego jest też subtelną historią miłosną, poruszającą serce widza bez uciekania się do ckliwych celulozowych schematów romantycznych uniesień. Gdyby spróbować stworzyć listę wszystkich wątków poruszanych w filmie przez Jenkinsa, można by było dostać zawrotu głowy – wpływ różnych rodzajów wykluczenia (a zwłaszcza ich połączenia) na ludzką psychikę, eksploracja znaczenia męskości w społeczności Afroamerykanów, uzależnienie od narkotyków, przemoc rówieśnicza, bieda… Choć zakres tematyczny "Moonlight" jest rzeczywiście niezwykle szeroki, to jednak widz w żadnym momencie nie ma poczucia przeładowania – Jenkins prowadzi swoją opowieść niespiesznym, wyciszonym tempem, nadając jej delikatny, kontemplacyjny charakter. I właśnie tym jest "Moonlight" – filmową medytacją nad znaczeniem miłości, akceptacji, przyjaźni i tożsamości, w bardzo indywidualnej historii konkretnego człowieka w konkretnym miejscu i czasie odkrywającą uniwersalne przesłanie.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dramat Barry’ego Jenkinsa jest małym-wielkim arcydziełem nowoczesnego kina. To porywający spektakl, w... czytaj więcej
"Moonlight" to tylko z pozoru prosta historia. Poznajemy chłopaka z amerykańskiego getta i towarzyszymy... czytaj więcej
Po zeszłorocznym "skandalu" z #OscarsSoWhite Afroamerykanie przygotowali mocną ofensywę. "Moonlight" -... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones