Recenzja filmu

Na Zachodzie bez zmian (2022)
Edward Berger
Felix Kammerer
Albrecht Schuch

Chaos jest w nas

"Na Zachodzie bez zmian" traktuje o ofiarach złapanych na patetyczne hasełka o honorze i narodowej dumie. O cywilach siłą wciągniętych w tryby wojny. To nie oni ją rozpętali, ale pod groźbą kary
Na front! W imię Boga. Na front! Za Honor. Na front! Za Ojczyznę. Osiemnastoletni Paul (Felix Kammerer) na przekór rodzicom, ale uległy narodowej agitce zgłasza się do punktu poborowego. Obrona kraju, w towarzystwie przyjaciół, to moralny obowiązek i szansa na ponadczasową chwałę. Choć może chodzić o coś bardziej osobistego: spełnienie patriotycznego marzenia. Nastanie poranek i dzwonki na przerwę zastąpi huk artyleryjskich pocisków, a menu szkolnej stołówki wyprze papka z cebuli i dziurawego buta. Prolog "Na Zachodzie bez zmian" wyraża upiorność propagandy, ale jeszcze boleśniejsza jest bezwzględność wojennej machiny, wyciskającej do ostatniej kropli zasoby ludzkie. Reżyser, Edward Berger, zaczyna swój film od zjawiskowej dygresji: nie tyle o służbie żołnierza, ale o noszonym przez niego mundurze. Na miejsce szeregowca X przyjdzie bowiem szeregowiec Y: świadczą o tym długie kolejki rekrutów. Większym problemem są zapasy wojskowych uniformów. To o nie trzeba więc dbać w pierwszej kolejności. Nośna anegdota o pierwszeństwie rzeczy nad ludzkim życiem. Jeśli wypatrujecie w kinie popisów sztuki opowiadania, to konkretny jej przykład dostaniecie już w samym otwarciu. 



Zamglona i okryta zwłokami ziemia niczyja między stacjonującymi w okopach niemieckimi i francuskimi wojskami to powracający plan totalny. Twórcy "Na Zachodzie bez zmian" sięgają po ten obraz często, ale zyskują jeszcze więcej, gdy  zwracają uwagę na detale. Znalezione gdzieś w błocie okulary szkolnego kolegi, chusta od ukochanej, listy od narzeczonej czy wiszące na szyjach nieśmiertelniki. Dla Bergera te przedmioty nabierają rangi symbolów, stają się nośnikami filmowej dramaturgii. Z anonimowej grupy wydobywają jednostki, a niesłabnącą aurę grozy mogą przełamać odrobiną nadziei.  

Nad oszczędną muzyczną aranżacją w "Na Zachodzie bez zmian" wybija się jeden przewodni motyw: ciężki i przygnębiający, a za sprawą elektronicznego brzmienia, nie kojarzący się z drugą dekadą XX wieku. To raczej krzyk z odległej przyszłości. Cierpienie ciała, głód i bezsens sytuacji szybko demobilizują towarzyszy broni. Widok pourywanych kończyn, roztrzaskanych głów, śmiertelnych krwotoków, zdesperowanych samobójców to okrutna codzienność. Sekwencje bitew niejednokrotnie brutalnością równają do poziomu "Szeregowca Ryana", a szczególnym technicznym osiągnięciem jest fragment z drugiej połowy filmu, gdy francuska armia przeprowadza atak z udziałem czołgów i miotaczy ognia. Rzeź, dominacja i popłoch. Zamęt wydarzeń spleciony z pełną inscenizacyjną kontrolą. Na realizacyjny sukces pracują zamiennie dynamiczny montaż i majestatyczne pasy kamery. Tak właśnie "Na Zachodzie bez zmian" zapisuje się na kartach historii kina wojennego. 

Operator James Friend sięga czasami po spokojniejszą kompozycję i plastyczność kojarzoną choćby z "1917" Sama Mendesa. Ta estetyka przypominać może też "Zjawę" ze zdjęciami Emmanuela Lubezkiego, korzystającego z żabiej perspektywy, szerokokątnych kadrów, wyrażających głuchą na ludzkie okrucieństwo naturę. To ona przetrwa i się odrodzi. My najchętniej wyrznęlibyśmy się do ostatniego. Możliwe jednak, że w najboleśniejszą bezradność i obłęd wprowadza kilka mentalnie destrukcyjnych, granicznych momentów. Wtedy na przykład gdy Paul, targany instynktem samoobrony albo mieszanką adrenaliny i gniewu, ma czas spojrzeć swojemu przeciwnikowi w oczy, zanim ostatecznie zgasi w nich promyk życia. Chaos jest w nas. To, niezależnie od epoki, pozostaje bez zmian. 



Film Bergera ma również spore pokłady melancholii i zadumy. Ponury, dekadencki klimat wynika z wpisanej w krajobraz I wojny światowej statyczności i utrzymywania pozycji. Żołnierze beznadziejnie mokną w okopach, linia frontu nie rusza się nawet o centymetr. Pozostaje bezczynność i wpatrywanie się w noc podczas niekończącej się warty. Nikt już nie pyta o cel tego wszystkiego. Ci, którzy wiedzieli, leżą od dawna w zbiorowych mogiłach. 

Na pierwszym planie rozpacz żołnierzy uwięzionych w labiryntach okopów, a na drugim niemiecka delegacja, pod przewodnictwem wrażliwego Matthiasa Erzbergera (Daniel Brühl), mknie w luksusowym pociągu na spotkanie w Campiègne, by negocjować warunki kapitulacji. Te same strony konfliktu, ale zupełnie inny świat. Reprezentujący francuską stronę marszałek Ferdinand Foch (Thibault De Montalembert) przed kolejną turą rozmów sprawdzi świeżość croissante'ów (szkoda, dwudniowe) gdy w tym samym czasie wycieńczeni szeregowcy kryją się przed ostrzałem w błotnym bajorze. W tego rodzaju kontrastowych zestawieniach wybrzmiewa antywojenny głos "Na Zachodzie bez zmian". Edwarda Bergera, ideologicznie podążającego za powieścią Ericha Marii Remarque'a, nie interesuje, kto jest po jakiej stronie ani kto ma w tym konflikcie rację. To sprawa wtórna i odległa, wręcz absurdalna wobec skali pokoleniowej katastrofy. Po obu stronach znajdziemy wyłącznie zniszczenie i spaloną ziemię. 



"Na Zachodzie bez zmian" traktuje o ofiarach złapanych na patetyczne hasełka o honorze i narodowej dumie. O cywilach siłą wciągniętych w tryby wojny. To nie oni ją rozpętali, ale pod groźbą kary za dezercję muszą oddać jej całych siebie, bronić nie swoich wartości i nie swoich interesów. O życiu i śmierci decydują panowie w białych rękawiczkach, popijający gorącą kawę, ogrzani żarem kominków. Dla nich bowiem, lej po bombie to tylko współrzędne na mapie. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmy wojenne niezmiennie przyciągają do kin bataliony oddanych fanów. W przypadku najnowszej ekranizacji... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones