Recenzja filmu

Olga (2004)
Jayme Monjardim
Oscar Simch
Raul Serrador

Miłość i wojna

Brazylijczycy lubią czarować, czego efektem nie są wcale wysokobudżetowe telenowele z wątkiem historycznym w tle. Ostatecznie mowa tu również o opowieści z historią w tle, jednak tym razem
Brazylijczycy lubią czarować, czego efektem nie są wcale wysokobudżetowe telenowele z wątkiem historycznym w tle. Ostatecznie mowa tu również o opowieści z historią w tle, jednak tym razem mamy do czynienia z kinem wysokiej klasy. Kinem solidnym, przepełnionym lekkim posmakiem serialowych rozwiązań tamtejszego GloboTV, a jednak jest to coś indywidualnego i zapadającego w pamięć. Mowa tu o jak do tej pory jednym z najlepszych brazylijskich produkcji, jakie miałem przyjemność zobaczyć - "Olga".

Olga Benário (Camila Morgado) to komunistyczna aktywistka, wielokrotnie poszukiwana przez niemieckie władze. Pojawia się zwykle tam, gdzie sądzeni są więźniowie polityczni w imię ukazania aparatu władzy. Przypadkiem udaje jej się załapać na kolejną wielce niebezpieczną akcję, tym razem ma ona przewieźć na kontynent Ameryki Południowej wielkiego oponenta politycznego, tamtejszego brazylijskiego wodza - Luísa Carlosa Prestesa (Caco Ciocler).

Pod fałszywymi nazwiskami, jako małżeństwo udają się w niebezpieczną podróż do Brazylii. Prestes ma bowiem w planach powstanie antyrządowe, a w tym celu liczy oczywiście na pomoc wojska. Podczas bardzo długiej podróży Olga i Luís Carlos zbliżają się do siebie. Ona, zapalczywa idealistka, żyjąca swoją misją. On tęskniący czasem za tym, co buduję prawdziwego mężczyznę w mężczyźnie. Los chce, że oboje zdają się rozumieć swoje potrzeby. Z czasem Olga odkrywa, że ostatecznie jest kobietą i jak każda kobieta chciałaby spełnić się w typowo kobiecych rolach. Niestety za tak ważne, wydawać by się mogło, piękne marzenia, przyjdzie im obojgu zapłacić wysoką cenę.

"Olga" w reżyserii Jayme Monjardima w 2004 roku znalazła się na liście potencjalnych filmów nominowanych do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Ostatecznie etapu nominacji film nie przeszedł i nie znalazł się na liście toczących bój o statuetkę. Pomyśleć, by można na pierwszy rzut oka, że "Olga" to film czysto historyczny, przepełniony ideologią zarówno faszystowską i komunistyczną jednocześnie. Monjardim  nie staje po żadnej ze stron jako reżyser. Scenariusz praktycznie pozbawiony ideologiczno-politycznych przepychanek skupia się tylko na postaci więzi emocjonalnej jaką odnalazła w sobie Olga. Tak więc właściwie przez cały seans widzimy, jak w pełnej ducha kobiecie, zatwardziałej działaczce - budzi się chęć do bycia żoną i matką. Oczywiście jako film biograficzny, spełnia on swoje zadanie zgodnie, postępując szlakiem wytyczonym przez autentyczną postać. Olga Benário Prestes, z pochodzenia Żydówka, została skazana przez Vargasa (dyktatora) na obóz koncentracyjny w ramach solidarnej faszystowskiej jedności jako "prezent Narodu Brazylijskiego dla führera". I tak Olga zmarła w obozie, wydając wcześniej na świat dziecko. 

"Olga" to przede wszystkim festiwal dwóch serc. Podobnych do siebie, czujących to samo i czyniących dokładnie to samo. Film dźwiga od początku do końca utalentowana jak tuzin Meryl Streep razem wziętych - Camila Morgado i trudny początkowo do rozpoznania (bowiem bez charakterystycznego zarostu) Caco Ciocler. Tych dwoje prowadzi całą narrację filmu. Pozostali, nawet Fernanda Montenegro (nazwisko warte niejednego brazylijskiego, filmowego kąska z jej udziałem), wydają się ją zaledwie dopełniać. 

Od strony wizualnej, Brazylijczycy wspięli się na wyżyny, bo choć film nie obfituje w maksymalizm na tle dekoracji, scenografii i całego miszmaszu dla filmów tego gatunku, to zaproponowany przez ekipę minimalizm nie musi gonić amerykańskich produkcji, śmiało, z dostojnością może stawać z nimi w szranki. Na sam koniec oczywiście muzyka. Nie muszę chyba dodawać kim jest Marcus Viana, ten utalentowany multiinstrumentalista i kompozytor przyprawił o ciarki swoim zjawiskowym soundtrackiem do telenoweli "Klon", następnie kolejno zadanie powtórzył w mini-serialu "A Casa Das Sete Mulheres", aż w końcu trafił na "Olgę" tworząc kolejne swoim dorobku dzieło wybitne, bez dwóch zdań.

Większość może filmowi zarzucić, że jest zbyt kobiecy, sentymentalny, praktycznie pozbawiony większych, ważnych dla historii Brazylii wydarzeń. Zażalenia oczywiście można wysyłać do Fernanda Meiresa, który jest autorem pierwowzoru książkowego. Ja w tej kwestii zdania nie mam, bo z książką się nie zetknąłem. 

Wiem na pewno jedno. Monjardim stworzył pozornie film o miłości, banalny, gdyż kompletnie nie wybijający się na tle innych... BŁĄD! - sztuką dobrego filmu o miłości jest pokazania uczucia w które da się uwierzyć. Ja przez te dwie i pół godziny seansu wiedziałem, co oglądam i nie miałem wątpliwości, że jest to prawdziwe.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?