Recenzja filmu

Point Break - na fali (2015)
Ericson Core
Édgar Ramírez
Luke Bracey

Raz na fali, raz pod falą

W nowym "Point Break" wszystko jest irytująco "naj": morskie fale, sportowe wyzwania, dramaty życiowe. Kryminaliści pod wodzą Bodhiego nie są zwykłymi kryminalistami: oni nie kradną, tylko
Oryginalne "Na fali" było niby zwykłą historyjką o pogoni "policjanta" za "złodziejem". Ale film wynosiła ponad przeciętność reżyseria Kathryn Bigelow. W jej rękach fabułka o agencie FBI przenikającym do środowiska surferów nabierała znamion –oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji –niemal filozoficznego starcia. A jeśli odrzucić na bok tego typu dywagacje, to thriller Bigelow i tak dostarczał odpowiedniej dawki tego, czego oczekujemy od thrillera. Fakt, że "Point Break –na fali" w reżyserii Ericsona Core'a nie osiąga podobnego poziomu, nie powinien jednak dziwić; ani nawet szczególnie boleć. Kina akcji nie rozlicza się przecież z ambicji –a przynajmniej nie przede wszystkim. Tyle że w remake'u gubi się więcej niż tylko filozofia oryginału. Pod wodą została również chemia między bohaterami, wiarygodny obraz świata przedstawionego oraz dynamizm. W wolnym tłumaczeniu: miało być "na fali", a jest "punkt załamania".



Oczywiście, obie wersje "Point Break" są filmami swoich czasów. U Bigelow dominował wideoklipowy romantyzm lat 90. i rozliczenie z politycznym klimatem lat 80.: "Ronald Reagan" rabował tam banki na czele gangu "eksprezydentów", a Keanu Reeves koniec końców kontestował japiszoństwo, korporacje i rząd – uosabiane zbiorczo przez FBI. "Point Break" A.D. 2015 to z kolei opowieść o "szlachetnym" terroryzmie zamaskowanych Robin Hoodów, podana w otoczce rodem z Christophera Nolana. Ericson Core wręcz pożycza sobie z "Mroczny Rycerz powstaje" zimmerowski soundtrack i pomysły na sceny akcji: a to numer z samolotem, a to napad z motocyklami. Bierze też od Nolana tonację "śmiertelnego serio". Która ma się do materiału jak pięść do nosa.

Core był autorem zdjęć do pierwszej części "Szybkich i wściekłych"– i to jest właściwy punkt odniesienia dla nowego "Point Break". Obie produkcje opowiadają w końcu o stróżach prawa nawiązujących braterską więź z ludźmi, których mają przyskrzynić. PomysłCore'a na film –wiązanka numerów kaskaderskich przeplatana scenami imprez oraz pogadankami o Ważnych Sprawach – też jakoś kojarzy się z serią o przygodach Dominica Toretto i jego ekipy. Tyle że reżyserowi umyka refleksja, która ocaliła cykl z Vinem Dieselem. Mniej więcej od piątej części twórcy "Szybkich…" zaczęli stawiać na widowiskową przesadę i (względną) bezpretensjonalność; na zabawę. "Point Break –na fali" tymczasem jest do bólu poważne i mroczne. Mroczne dosłownie: Core ma niezłe oko i czuć tu jego operatorskie doświadczenie, ale film jest tak ciemny, że w okularach 3D naprawdę niewiele tu zobaczymy. Może to i dobrze.



W nowym "Point Break" wszystko jest irytująco "naj": morskie fale, sportowe wyzwania, dramaty życiowe. Kryminaliści pod wodzą Bodhiego (Édgar Ramírez) nie są zwykłymi kryminalistami: oni nie kradną, tylko "wyzwalają". Kierują się szczytnymi ideałami: chcą zarazem rozwalić system i osiągnąć nieosiągalne w kategorii sportów ekstremalnych. Agent Utah (Luke Bracey) z kolei jest byłym wyczynowcem, którzy po śmierci kolegi porzucił kaskaderskie popisy i chce odpokutować w szeregach FBI. Twórcy nie bawią się w niuanse. O ile u Bigelow konflikt światopoglądowy funkcjonował w podtekście, wypływał naturalnie z interakcji między bohaterami, o tyle u Core'a (i scenarzysty Kurta Wimmera) nie ma linijki dialogu, której nie mierzono by na Sentencję. Film pełen jest więc napuszonych zen-konwersacji (– "Czego szukasz?" –"Ważne, czego ty szukasz".), równie pustych, co efekciarskich. Nie sprawdzają się one jako narzędzie charakterystyki czy budowania świata. Marny z nich nawet napęd dla fabularnych trybików.

U Bigelow byli niewyszukani –ale charakterni –bohaterowie, tętniący życiem obraz społeczności agentów i surferów, meandrujące dochodzenie i świetne sceny akcji. Core gubi wszystkie te elementy, nie dając nic w zamian. Postacie? Bracey jest z drewna i –w przeciwieństwie do równie drewnianego Keanu Reevesa– nie potrafi przekuć tego w swój atut. Ramírezowi brak charyzmy, bo nie dostaje szansy, by przełamać pozę melancholijnego mędrca, jak robił to Patrick Swayze. Ray Winstone jako doświadczony partner Utaha nawet nie musi grać znudzenia; daleko mu do Gary'ego Buseya. Śledztwo? Wyczyny Utaha trudno nazwać śledztwem, bo bohater od razu wpada na właściwy trop, a potem magicznie dokonuje kolejnych przełomów. To może chociaż akcja? Tak, jest tu kilka w miarę widowiskowych (w sensie: ładnie sfilmowanych) sekwencji. Tyle że nie są to trzymające za gardło set-pieces, ale obrazki kolejnych sportowych wyczynów: wspinaczki, snowboardu, skoków wingsuit, surfingu. Brak w nich jakiejkolwiek stawki, adrenaliny. Mamy widoczki i nudę. Ale mniejsza o to. Nieważne przecież, czego szukał Ericson Core. Ważne, że tego nie znalazł.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z perspektywy czasu można zaryzykować stwierdzenie, iż film "Na fali" z 1991 r. stał się pozycją kultową,... czytaj więcej
"Point Break – na fali" to remake filmu sensacyjnego "Na fali" (oryginalnie: "Point Break"). Tytuł, na... czytaj więcej
W dobie remake'ów i rebootów nikogo nie powinno dziwić, że Fabryka Snów postanowiła odmłodzić prawdziwego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones