Recenzja filmu

Przeklęta (2005)

Kiedy w 1996 na ekrany kin wchodził "Krzyk", Wes Craven od kilku lat cieszył się wyjątkowo złą passą. Jego poprzedni film "Wampir w Brooklynie" został zmiażdżony przez krytyków, a wcześniejszy "Nowy koszmar Wesa Cravena" nie okazał się tak wielkim przebojem, jak przypuszczano. Współpraca z młodym scenarzystą Kevinem Williamsonem przywróciła reżyserowi utraconą pozycję w Hollywood. Wydaje się, że chyba tylko w odruchu wdzięczności mistrz horroru zdecydował się zekranizować najnowszy skrypt Williamsona zatytułowany "Przeklęta" - rzecz bez sensu, humoru i polotu. Film opowiada historię rodzeństwa, które wracając w nocy do domu ulega wypadkowi samochodowemu, po którym brat i siostra zostają pogryzieni przez tajemnicze zwierzę. Jak się wkrótce okazuje był to wilkołak i teraz Jimmy i Ellie - bo takie imiona noszą bohaterowie, sami zaczynają zmieniać się w potwory. Transformacja niesie ze sobą pewne plusy, takie jak nadnaturalna siła i wyostrzone zmysły, jednak zabawa kończy się z chwilą, kiedy rodzeństwo odkrywa, że mimo ukąszenia są celem ataków wilkołaka. W 2000 roku kanadyjski reżyser John Fawcett zrealizował niskobudżetowy, dziś już w pewnych kręgach uznawany za kultowy, horror zatytułowany "Zdjęcia Ginger". Film opowiadał historię ukąszonej przez wilkołaka nastolatki, która powoli acz nieubłagalnie sama zmienia się w potwora, czego świadkiem jest jej młodsza, wrażliwa siostra. Kevin Williamson jest chyba jednym z fanów tej produkcji bowiem jego "Przeklęta" opowiada prawie identyczną historię z ta różnicą, że u niego ofiarą klątwy pada rodzeństwo. Niestety, wykorzystanie sprawdzonych wzorców tym razem nie przyniosło pozytywnych rezultatów. "Przeklęta" razi porażającą głupotą scenariusza, niedopracowanymi efektami specjalnymi i toporną reżyserią, dzięki której w kinie publiczność zamiast się bać pokłada się na siedzeniach ze śmiechu.