Recenzja filmu

Ratujmy Florę (2018)
Mark Drury Taylor
Elżbieta Mikuś
Jenna Ortega
Martin Lion

Ratujmy faunę

Taylor opowiada tę historię bezpretensjonalnie, nienachalnie. Oczywiście to tyleż prostota reżyserskiej powściągliwości co prostota malutkiego budżetu. Grunt jednak, że z ekranu nie bije fałszem.
Słoń jako aktor – trudna sprawa. Duży, zwalisty, średnio ekspresyjny. Nic dziwnego, że ekranowe słonie zazwyczaj wspierają się na jakiejś protezie: a to charyzmatycznym ekranowym partnerze (Bill Murray w "Pięć ton i on"), a to dramatycznych okolicznościach (wojna w Wietnamie z "Operacji Słoń"), a to urokliwej rysunkowej animacji ("Dumbo"). W "Ratujmy Florę" nie ma żadnego z tych elementów. Jest tylko słoń – taki, jak każdy widzi. Czasem jednak słoń w zupełności wystarczy.


O tym zresztą jest cały film: o odzyskiwaniu słoniowej podmiotowości. Tytułowa Flora to słoń cyrkowy, który nie nadaje się już na sceniczne popisy: artretyzm i pół wieku na karku zrobiły swoje. Reżyser Mark Drury Taylor przekonuje jednak, że o losie zwierzęcia nie może decydować sceniczna użyteczność ani wypadkowa kosztów i przychodów. Niestety, koszty mają złośliwą tendencję do wchodzenia w drogę najbardziej humanitarnym odruchom: cyrku nie stać na zapewnie Florze emerytury w specjalnym rezerwacie, jej los wydaje się więc przesądzony. Dyrektor cyrku Henry (David Arquette) spuszcza głowę w akcie rezygnacji, jego córka, Dawn (Jenna Ortega), postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Dziewczynka wykrada Florę i rusza z nią na poszukiwanie azylu.

"Ratujmy Florę" stanowi więc połączenie "Dumbo" i "Uwolnić orkę". Z pierwszego filmu wzięto cyrkową otoczkę i słoniową opresję, z drugiego – motyw dziecka, które postanawia uratować swojego zwierzęcego przyjaciela. Wyprawa Dawn i Flory jest komitywą wyrzutków, którzy "głosu nie mają", a mimo to postanawiają zawalczyć o swoje. Na drodze stanie im m.in. duet fajtłapowatych kłusowników oraz młody Sebastian, którego wujek ma niecne plany wobec słonicy. Pierwszych trzeba będzie zrobić w trąbę, drugiego przekabacić i nauczyć szacunku do zwierząt. Podróż Dawn będzie też – jak to zwykle w kinie drogi bywa – okazją do przepracowania traumy: w tym wypadku chodzi o utratę matki. 



Taylor opowiada tę historię bezpretensjonalnie, nienachalnie. Oczywiście to tyleż prostota reżyserskiej powściągliwości co prostota malutkiego budżetu. Grunt jednak, że z ekranu nie bije fałszem. Twórca nie celuje w dramatyczne doliny ani komediowe wyżyny, trzyma się realizacyjnego środka i letniej narracyjnej temperatury. Ortega dźwiga ciężar swojej roli i dziarsko dzieli ekran z dużo bardziej imponującą partnerką. A sposobem na wdzięczne ogranie trudnego słoniowego emploi okazuje się stary dobry efekt Kuleszowa. Pokaż Florę w smutnym kontekście, a nagle z jej oczu wyziera bezbrzeżny smutek. Pokaż ją w kontekście wesołym, a jej trzepoczące uszy i wijąca się trąbą urastają nagle do pięknych gestów radości. Proste: Taylor chciał, by Flora nas wzruszyła, a potem ogrzała nasze serduszka – i mu się udało. Słonia w składzie porcelany brak. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones