Recenzja filmu

Saint Maud (2019)
Rose Glass
Morfydd Clark
Jennifer Ehle

Zbawicielka w czasach zarazy

Glass nie zaspokaja gustów lubujących się w tanich, popcornowo-horrorowych chwytach. Groza kryje się tutaj w statecznych dopieszczonych kadrach opartych na świetnym oświetleniu i znakomitej
Druga połowa października to w kinach zazwyczaj okres zacierania rączek dla fanów wszelkiej maści gotyckich zamczysk, podziurawionych kuchennym nożem korpusów, wampirzych kłów czy satanistycznych sekt. Także i w tym absolutnie szalonym i trudnym dla kin roku nie brakuje dystrybutorów liczących na to, że najzagorzalsi horroromaniacy skuszą się na halloweenowe maratony, czy choćby pojedynczy seans z dreszczykiem. W niezbyt gęstym lasku lepiej i gorzej zapowiadających się filmów, kroczy dumnie również debiutanckie dzieło Brytyjki Rose Glass, które na tle swoich konkurentów, prima facie, kusi koneksjami z BFI i stosunkowo młodym, ale zasłużonym dla kina niezależnego (w tym kina grozy) studiem A24. Udane festiwalowe pokazy, oraz znakomite recenzje od krytyków na zagranicznych portalach kreują film w kierunku wielkiej nadziei tegorocznego horroru. Czy zachwyty są zasłużone i czy "Saint Maud" jest stanie zbawić kina w czasach zarazy?

Gorliwie wierząca pielęgniarka Maud (Morfydd Clark) zatrudnia się do opieki nad ciężko chorą byłą tancerką Amandą (Jennifer Ehle). Wkrótce zdaje sobie sprawę, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, a opieka nad chorą to zaledwie pretekst wobec prawdziwie boskiej misji – zbawienia duszy grzesznej pacjentki. 

W modlitwach Maud jest wobec swojego Stwórcy dość bezpośrednia, a wyczuwana przez nią obecność Boga ma w sobie sporo erotycznego napięcia. Co wrażliwsi widzowie mogą więc czuć się zniesmaczeni cielesnym odczuwaniem obecności Boga przez główną bohaterkę, dlatego łatwo można by przykleić do filmu łatkę kolejnego tanio-szokującego horroru satanistycznego. Debiutująca Glass jest jednak zbyt dobrą reżyserką, by dać zamknąć swoje dzieło w tego rodzaju szufladce. Wiara jest dla niej istotnym elementem determinującym fabułę i bohaterów, ale przede wszystkim punktem wyjścia wobec jej wpływu na jednostkę targaną samotnością, traumą i beznadzieją. Glass nie zaspokaja gustów lubujących się w tanich, popcornowo-horrorowych chwytach. Groza kryje się tutaj w statecznych dopieszczonych kadrach opartych na świetnym oświetleniu i znakomitej skromnej scenografii – brudnych umywalkach, robalach, prowizorycznych ołtarzykach czy domku na wzgórzu, ale także na artystycznych odważnych ujęciach przywodzących na myśl najlepsze filmy Polańskiego czy Żuławskiego. Dodając do tego kapitalnie stopniującą napięcie muzykę autorstwa Adama Janoty Bzowskiego i mroczne zdjęcia Bena Fordesmana otrzymujemy duszny, momentami niepokojący i wnikający pod skórę pokaz.

Relacja między młodą pielęgniarką a jej pracodawczynią (dobra Ehle) jest istotna z punktu widzenia fabuły, interesująca, choć potraktowana dość szczątkowo. O sile filmu stanowi jednak przede wszystkim jego tytułowa bohaterka. Reżyserka kapitalnie rozpisuje i prowadzi Maud. Osadzając ją w fabularnej osi, daje subtelne, ale wystarczające wskazówki odnośnie determinującej jej przeszłości. Kamera podąża za bohaterką, często zbliżając się do jej twarzy, każe widzowi obserwować jej kolejne warstwy reakcji, emocji i decyzji. A jest tego sporo. Absolutnie fantastyczna w tej roli Morfydd Clark jest jednocześnie przerażająca i intensywna, ale też subtelna i krucha. Jest boska i zwyczajnie ludzka, potrafi zirytować, ale też wzbudzić nieprawdopodobną empatię . To także dzięki niej "Saint Maud" jest filmem porażająco intensywnym, miejscami smutnym, w takim samym stopniu fantastycznym jak realistycznym. 

To zaskakujące jak wiele ciekawych tematów i świeżych pomysłów udało się zawrzeć debiutującej Glass w niespełna półtoragodzinnej produkcji. Na pytanie jednak czy film będzie w stanie przełamać złą passę kinowej frekwencji oraz czy zachęci ludzi do pójścia do kina, odpowiedzieć należy przecząco. Artystyczne kino grozy wciąż wydaje się mieć pod górkę. Widownia przyzwyczajona do szybkich ujęć i rozwiązań, oczekuje prostego, często skutecznego straszaka, którym "Saint Maud" nawet nie stara się być. Dlatego prawdopodobnie wiele widzów odbije się od tego filmu. Jeśli jednak tzw. posthorror znajduje się w kręgu waszych zainteresowań, lubicie filmy Astera, Eggersa czy Kent, lub po prostu szukacie świeżego, interesującego filmu grozy, o którym będziecie myśleć jeszcze kilka tygodni, to zaprawdę powiadam Wam: zbawienie nadchodzi!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Chrześcijańscy święci z reguły nie mieli łatwego życia. Trudno wszak o hagiografię, której ukoronowaniem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones