Recenzja filmu

Silver (2025)
Natalia Koniarz

Baśń o górze

"Silver" pomimo realistycznie pokazanego znoju rzeczywistości wypełnione jest mistyką. Co wynika z wierzeń mieszkańców i tego, jak łączą swoją trudną egzystencję z transcendencją. Ale także z
Baśń o górze
Cerro Rico – wyższa prawie dwa razy od Rysów góra – od pięciuset lat znana jest na świecie ze swojego nieprzebranego bogactwa w srebro. W historii regionu pełni tak ważna rolę, że jej oblicze widnieje w boliwijskim godle. A jednak losy szczytu oraz nierozerwalnie związanej z nią ludności nie są opowieścią o zbawiennym wpływie przemysłu górniczego na Nowy Świat, ale raczej długą i smutną epopeją o wyzysku rdzennych mieszkańców przez Hiszpanów i korporacje oraz morderczych warunkach, jakie do dziś panują w kopalni. Tematem Cerro Rico zainteresowała się Natalia Koniarz. W swoim debiutanckim dokumentalnym pełnym metrażu dotyka trudnej czy wręcz ekstremalnej codzienności, jaka toczy się w cieniu góry i w jej środku, a zarazem próbuje zrozumieć demonicznie mistyczny charakter czeluści skalnego olbrzyma.


Jeśli zna się dokumentalne krótkie metraże Koniarz, "Tamę" i "Postcards from the Verge", "Silver" może zaskoczyć. Wcześniejsze filmy reżyserki były niezwykle intymnymi portretami bohaterów (w "Postcards…" przed kamerą pojawia się sama twórczyni i jej operator Stanisław Cuske) przybliżanych widzom poprzez bliską fabułom narrację. W "Silver" stroni się od linearnej opowieści, stroni się też od przywiązania kamery do konkretnych ludzi i nadmiernej ilości wypowiadanych z ekranu słów – niektóre twarze powracają przez osiemdziesiąt minut seansu, ale ich losy składają się przede wszystkim na polifoniczny obraz życia w konkretnym miejscu. Zaplanowana w ten sposób struktura filmowa wymaga uważności i zaangażowania od odbiorcy przyzwyczajonego do fabularyzacji wszelkich audiowizualnych produkcji. 

"Silver" odbieram jako szeroką panoramę pewnego zjawiska uchwyconego przez Koniarz "tu i teraz", wyrażoną poprzez niezwykle świadomie sfilmowane i zmontowane obrazy. W dokumencie jest tylko jedna scena, w której przewagę zyskują słowa mające za zadanie coś objaśniać widzowi. Konkretnie: słuchamy w niej przewodniczki wycieczki opisującej, na jakich zasadach wydobywa się z Cerro Rico srebro. Fragment ten ma zresztą silnie postkolonialny wydźwięk, ponieważ turystom, ubranym w czyściutkie i nowiutkie uniformy, zależy przede wszystkim na jak najoryginalniejszym selfie.


Na skomplikowany obraz Cerro Rico w "Silver" składają się liczne portrety górników drenujących górę całymi dniami dłutem i dynamitem w poszukiwaniu srebra, co naraża ich bezustannie na śmierć. Towarzyszą im kobiety, nazywane strażniczkami góry – pełniące liczne role wspierające sprawne wydobycie kruszcu. A dzieci? Zazwyczaj znajdują się na powierzchni. Pozostawione same sobie (rodzice albo pracują, albo tragicznie zmarli) snują się po industrialnych korytarzach wespół z podążającymi za nimi bezpańskimi psami.

To właśnie najmłodsi wydają się najważniejszymi bohaterami w filmie Koniarz. Reżyserkę interesuje przykry determinizm losu – już kilkulatkowie wiedzą, że zapewne jedyna przyszłość, jaka ich czeka, to ta związana z kopalnią. Jednocześnie coś ich przyzywa do wnętrza góry. Malcy chcą się tam wybrać, znaleźć minerały, stać się częścią górniczej społeczności. Jakby wołał ich duch Cerro Rico – El Tio, diabeł, z którym tutejsi paktują. Dzieci przypominają baśniowych chłopców i dziewczynki opuszczonych przez rodziców, zmuszonych wykazać się odwagą w gęstym lesie. Tę nieoczywistą dojrzałość mali bohaterowie z "Silver" rzeczywiście w sobie odnajdują i to nie tylko pośród labiryntu kopalnianych uliczek. O czyhających zagrożeniach opowiada im nauczyciel w szkole, która jest jedynym miejsce, gdzie choć przez chwilę znajdują prawdziwą opiekę. W baśniach bohaterowie tryumfują, manifestując swoją siłę mentalną. Czy jednak możemy tego rodzaju zwycięstwo przypisać dzieciom dorastającym zbyt szybko i niczym dziewczynka z zapałkami, handlującymi drobnymi odłamkami skał gdzieś pośród miejskich uliczek? Dla ludzi Zachodu, często trzymających swoje pociechy pod opiekuńczym kloszem, takie historie są szczególnie przejmujące. W naszym sterylnym i relatywnie szczęśliwym świecie wydaje się nam, że podobne "przygody" dzieciom rzeczywiście przytrafiają się tylko w baśniach. 


"Silver" pomimo realistycznie pokazanego znoju rzeczywistości wypełnione jest mistyką. Co wynika z wierzeń mieszkańców i tego, jak łączą swoją trudną egzystencję z transcendencją. Ale także z kontemplacyjnej, wysokoartystycznej formy, na jaką zdecydowała się Koniarz ze swoim operatorem Cuske (Koniarz z Cuske współpracują jeszcze od czasu studiów w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego) oraz dźwiękowcami i kompozytorami w jednym: Marcinem Lenarczykiem i Yngve Leidulve Sætrem. 

Mieszkańcy wierzą, że srebro powstaje w wyniku seksualnego zbliżenia pomiędzy El Tio i inkaską boginią ziemi, Pachamamą. Oddawanie czci obu bóstwom widzimy w "Silver". Górnicy dokonują rytualnych libacji na ich cześć, proszą o wstawiennictwo, a jednocześnie boją się gniewu, w wyniku którego pracownicy kopalni mogą ponieść śmierć. Być może ciągłe obcowanie z własną przemijalnością czyni ludzi religijnymi. Ale za mistycznym tropem podążają również twórcy. Poszczególne segmenty w "Silver" rozdzielają immersyjne, najczęściej pozbawione człowieczej obecności w kadrze, długie, skąpane w srebrzystej szarości jazdy kamery: po popękanej powierzchni góry, wzdłuż i w głąb korytarzy. Tak jakbyśmy patrzyli na kolejnego, żywego bohatera opowieści, czyli na gargantuiczną Cerro Rico. Już sama metafora żyły srebra jako układu krwionośnego, daje znać, że góra jest organizmem, z którym trzeba mądrze i ostrożnie się obchodzić. To wrażenie wzmaga dźwięk. Niewiele jest w "Silver" muzyki, ale sferę audialną po brzegi wypełnia kopalniany ambient: szczęk metalu, powietrze przepływające przez korytarze, trudne do zidentyfikowania trzaski, jęki. Całość składa się na ciężki, niemal astmatyczny oddech Cerro Rico. 

"Silver" należy do rzadkich przykładów dokumentów, w których współistnieją pozornie trudne do pogodzenia w kinie faktu estetyki i tematy. Film Koniarz dotyka ważnej kwestii wyzysku niezachodnich krajów przez globalny przemysł, ale w całości rezygnuje się w nim z dydaktyzmu czy choćby narracji "z offu". Reżyserka liczy, że obrazy zaświadczą same o sobie, a widz będzie chciał z nich czerpać. Jej antyfabularna metoda, pomimo realistycznego, nigdy nieosuwającego się w nadmierny kreacjonizm przedstawienia rzeczywistości, ma w sobie silny mistyczny pierwiastek. Ostatecznie widzę w "Silver" dokumentalny ekwiwalent białego wiersza, w którym, choć nie wprost, można wiele powiedzieć.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?