Ręka, noga, mózg na ścianie i straszna nuda na ekranie
Powinienem zacząć ten tekst cytując Elektryczne Gitary: "Co ja tutaj robię...". Było nie było, kino sensacyjne to nie moja bajka. Kreowanie kolejnych mission impossible, jako dzień, jak co
Powinienem zacząć ten tekst cytując Elektryczne Gitary: "Co ja tutaj robię...". Było nie było, kino sensacyjne to nie moja bajka. Kreowanie kolejnych mission impossible, jako dzień, jak co dzień bohatera, schematyczne fabuły i zranieni kulami herosi, którzy zawsze znajdą siłę, żeby kontynuować walkę. Jest jeden powód, dla którego zobaczyłem ten konkretny film: Steve Austin - gwiazda federacji WWE, zanim ta jeszcze miała taką nazwę oraz wielokrotny mistrz wrestlingu i prowadzący reality WWE Tough Enough, które można było oglądać na kablówce, bodajże na kanale Extreme.
Steve Austin to kawał chłopa. Niezwykle sympatyczny facet, którego nie sposób nie lubić. Dorabia w filmach podobnie jak inny wrestler Dwayne "The Rock" Johnson, który zagrał m.in. rolę w "Zębowej wróżce", co z kolei wytknął mu na ringu inny niezwykle sympatyczny facet, John Cena. Ale nie zbaczajmy z tematu.
Oglądając "Damage", większość ludzi będzie odczuwała lekkie zażenowanie fabułą. John Brickner - w tej właśnie roli Steve Austin - to koleś, który ma wielkie łapska i potrafi nimi równie dobrze zrobić masaż serca, jak i zdzielić w pysk niesfornych klientów baru. Jest do bólu szlachetny i wszystkim wokół chce pomagać, choć samemu sobie nie potrafi. W tego typu filmach często jest tak, że motywacja do działania głównego bohatera musi być do bólu ckliwa i prawa. A co może być bardziej słuszne od zebrania okrągłej sumy 250 tysięcy dolarów na przeszczep dla kilkuletniej dziewczynki?
W świecie nielegalnych walk, mafii, drobnych cwaniaczków czy zwyczajnych pijaków pojawia się on. Na budowie jest z automatu szykanowany, a w nielegalnych walkach, cynicznie wykorzystywany. Bo przecież "to normalne", że każdy majster prowokuje największego kolesia z całej brygady, który dopiero co wyszedł z więzienia, i to za zabójstwo, którego w dodatku dopuścił się gołymi rękami. Pod wpływem jego prawości odmieni się nawet wielki cynik i "manager" Bricknera, Reno. Tak na marginesie - to nawet dość udana rola. Zgadnijcie, czy dziewczynka dostanie nowe serduszko? Niezrozumiały jest dla mnie wątek Frankie, dziewczyny Reno. Można momentami odnieść wrażenie, że pomiędzy Frankie i Bricknerem pojawia się jakiś powiew oralnego niepokoju... Ale może to z powodu źle zagranej roli, w którą wcieliła się Laura Vandervoort. Być może po przefarbowaniu włosów straciła wenę.
Filmy takie jak "Damage" ogląda się albo dlatego, że jest się młodym i nie ma większych wymagań (wystarczą wytatuowane red necki, dużo walk i dobra zabawa), albo z braku laku, albo dlatego, że lubi się któregoś z aktorów grającego w danym filmie. Bo że jest to gniot, nie ma wątpliwości. Że fabuła jest naiwna, prostacka i głupia - również. Zakończenie przewidywalne? Zdecydowanie tak. Dla mnie powodem do oglądania, nie po raz pierwszy zresztą, tego typu filmu był właśnie Steve Austin. I jak wpadnie mi w ręce kolejny film, w którym będzie występował, pewnie znowu dam się namówić. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Kto wie, może kiedyś wystąpi w mojej ukochanej konwencji, czyli horrorze?