Każdy z nas uważa własne ego za coś ważnego. Ludzie mają prawo wierzyć w siebie i w innych. Wszyscy chcemy być traktowani z należytym szacunkiem i godnością. Uważamy, że należy się to nam jak i
Każdy z nas uważa własne ego za coś ważnego. Ludzie mają prawo wierzyć w siebie i w innych. Wszyscy chcemy być traktowani z należytym szacunkiem i godnością. Uważamy, że należy się to nam jak i naszym bliskim. Jednak nie zawsze przestrzegamy zasad... To film o mężczyźnie, który walczy (dosłownie i w przenośni) o swoją godność i próbuje znowu poczuć się człowiekiem. Dramaty w krajach azjatyckich to następny gatunek, który ma się całkiem dobrze. Nie powstają ich zawrotne ilości (w porównaniu, np. do filmów akcji), ale przeważnie są na dość wysokim poziomie. Żeby nie być gołosłownym można tutaj przytoczyć przykład "Friend". Koreańska produkcja, którą obejrzało więcej widzów niż np. "Matrixa" czy "Gwiezdne Wojny". Jednak nie o tym obrazie dzisiaj piszę... Tsuda Yoshiharu to biznesmen, który ma zbyt wiele spraw na głowie. Nie ma na nic czasu, bo bez reszty oddaje się pracy. Spotkanie po latach przyjaciela, z którym uczęszczał do szkoły, zmienia wiele w jego dotychczasowym życiu. Kojima Takuji jest teraz zawodowym bokserem. Jest bardzo dobry w tym, co robi. Takuji zaczyna "przystawiać się" do narzeczonej Tsudy – Hizuru. Biznesmen jest o nią bardzo zazdrosny. Próbując podnieść się na duchu, szukając własnej drogi, chcąc odzyskać godność i szacunek do samego siebie Yoshiharu postanawia zostać bokserem. Zapisuje się do szkoły bokserskiej. Po pracy ćwiczy bardzo długo i intensywnie. W tym samym czasie Hizuru coraz bardziej przywiązuje się do Kojimy. Do tego po pewnym okresie odkrywa ona w sobie skłonności masochistyczne. Robi tatuaże na całym ciele, sama przekłuwa sobie uszy. Obsesja narasta z dnia na dzień. Tsuda będąc gotowy chce zmierzyć się z przeciwnikiem i z samym sobą... Oglądając "Tokyo-ken" można dojść do wniosku, że nie tylko horrory bardzo oddziaływają na psychikę. Shinya Tsukamoto, który jest reżyserem tego obrazu traktuje widza bardzo poważnie. Pokazuje jak bardzo człowiek może być zagubiony i w jaki sposób stara się dowieść, że coś znaczy. Tsukamoto to człowiek-orkiestra. Nie dość, że wyreżyserował film, napisał scenariusz (na spółkę z Hisashi Haito), zrobił zdjęcia, zajmował się montażem, był producentem i dyrektorem artystycznym to na dodatek zagrał główną rolę – Tsudy Yoshiharuy. Jak widać ten reżyser robiąc jakiś film ma już całkowicie gotową koncepcję. Co jest nieosiągalne dla większości jego kolegów z branży. Gra aktorska samego Tsukamoto jak i reszty obsady jest bardzo dobra. Wszystkie emocje, jakie widzimy na ekranie, trafiają do nas mocno i jeszcze na długo po zakończonym seansie. "Tokijska pięść" wywołuje różnego rodzaju odczucia. Czasem jest to złość skierowana przeciwko Kojimie, litość i żal względem Tsudy, pogarda dla czynów Hizuru, a innym razem po prostu szok, którego sprawcami są coraz to nowe wątki historii. Emocji jest o wiele więcej, ale o tym mam nadzieję przekonacie się sami. Jak na dramat film jest bardzo brutalny. Krew leje się dość obficie i jak można zobaczyć reżyser nie oszczędzał bohatera, w którego się wcielił. Ograniczenie wiekowe sięga całkiem wysoko, bo od 18 roku życia. Co z premierą w Polsce bądź na świecie? Świat ujrzał obraz pod koniec trzeciego kwartału 1995 roku. W Polsce (w dystrybucji) niestety nie pojawił się do dzisiaj. Co gorsza dystrybutorzy wcale nie przewidują w najbliższym czasie, by "Tokyo – Ken" miał się ukazać. Można go było jedynie oglądać na trzeciej edycji cieszyńskiego festiwalu filmowego. Jeśli dacie rade go jakoś zdobyć, to gorąco zachęcam do zagłębienia się w temat. Film zmusza do refleksji, a to ważne...