Recenzja filmu

Weselna Polka (2010)
Lars Jessen
Christian Ulmen
Katarzyna Maciąg

Keine Grenzen?

Ekranowa dyskusja dumnych nacji została wpisana w formę nieudolnej, głupawej komedii, która trudną i szlachetną sztukę slapsticku zamienia w widowisko klasy polskiego kabaretu.
Europy nie da się lubić. Przynajmniej nie w filmie Larsa Jessena. Jeśli ideą przyświecającą reżyserowi było symboliczne pojednanie Polaków z zachodnimi sąsiadami i napiętnowanie narodowych stereotypów, to ja już wolę obrady Sejmu – więcej tam humoru, a i gorzkiej prawdy o polsko-niemieckich stosunkach nie brakuje.

Sex, drugs i rock’n’roll to już przeszłość. Burza minęła, napór osłabł, teraz Niemiec Frieder, zamiast w Goethego, wsłuchany jest w ojcowskie rady. W garniturze i pod krawatem zarządza fabryką na przygranicznej polskiej prowincji i przygotowuje się do ślubu z urodziwą Gosią (zdezorientowana Katarzyna Maciąg zastanawia się – i słusznie! – co właściwie robi w tym filmie). Los zaczyna jednak płatać ustatkowanemu bohaterowi kolejne figle. Najpierw właściciel zakładu chce przenieść placówkę Ukrainę, potem wybucha strajk robotników, wreszcie – apogeum nieszczęść – przychodzi czas wesela, które zaszczycają swoją obecnością zblazowani i rozhulani kumple Friedera, wyłaniający się z jego mrocznej przeszłości. Podczas imprezy dokona się wielki sąd nad narodami, a uprzedzenia runą jak mury. Kochajmy się – rzekłby klasyk.

Nawet najbardziej wyświechtane pytania wydają się podczas seansu tego filmowego kuriozum właściwe. Dla kogo powstał ten film? W imię czego? Kto za niego zapłacił? O co tu w ogóle chodzi? I przede wszystkim, skąd pomysł, żeby obśmiewać stereotypy, jednocześnie wznosząc na nich całą historię?

Polacy to banda opojów, hipokrytów i raptusów  – żywe emblematy sarmackiej tradycji. Niemcy noszą się elegancko, trajkoczą o samochodach, są sztywni jak pale, nieobcy im sarkazm, ale i strach przed "dzikim Wschodem". Ekranowa dyskusja dumnych nacji została wpisana w formę nieudolnej, głupawej komedii, która trudną i szlachetną sztukę slapsticku zamienia w widowisko klasy polskiego kabaretu. Wódka leje się hektolitrami, kapela przygrywa, ktoś wjeżdża samochodem  w pomnik, ktoś inny zalicza glebę, a ciocia klocia chciałby sklecić zdanie, ale godzina już nie ta. Betonowe żarty, postaci z tektury (na czele z głównymi bohaterami), scenarzysta na chorobowym, reżyser pod stołem. Tym panom już nie polewajcie.    
1 10 6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?