Recenzja filmu

Więzi (2016)
Zofia Kowalewska

Co Bóg złączył… - 45 lat później

Jak w kilkanaście minut pokazać na ekranie wszystko co w życiu najważniejsze? Zofia Kowalewska wie doskonale. Jej dokumentalna, kilkunastominutowa etiuda śmieszy i wzrusza, bawi i smuci, a to
Jak w kilkanaście minut pokazać na ekranie wszystko co w życiu najważniejsze? Zofia Kowalewska wie doskonale. Jej dokumentalna, kilkunastominutowa etiuda śmieszy i wzrusza, bawi i smuci, a to wszystko za pomocą bardzo prostych filmowych narzędzi.

"Więzi to niezwykle intymna historia małżeństwa szykującego się do 45 rocznicy ślubu. On, typ podstarzałego donżuana, zawsze zadbany, dobrze ubrany, choć zdrowie już nie to, a nogi nie niosą tam, gdzie by sobie życzył. Ona bardziej pragmatyczna, ćwiczy by zachować kondycję, kontroluje niezwykle skromne, domowe wydatki, sprząta, gotuje, krząta się po domu jak większość znanych nam babć. A w tle niewielkie mieszkanie, w którym podglądamy naszych bohaterów. Mimo że na ekranie widzimy, wydawałoby się prozaiczne sceny z życia polskich emerytów, reżyserka pokazuje nam znacznie więcej. Okazuje się, że on i ona to wcale nie prosta historia o długim, szczęśliwym małżeństwie, a fakt, że od ślubu minęło 45 lat, nie oznacza, że mogą świętować równie długą rocznicę wspólnego życia. Nasz filmowy bohater osiem lat temu przeprowadził się do kochanki, z którą planował spędzić ostatnie lata życia. Jednak, gdy jego zdrowie zaczęło podupadać, stracił cały swój donżuanowski urok i zdecydował się na powrót do żony. A ten, jak się okazuje, nie jest taki prosty. On i ona niby znają się na wylot, a jednak jego nieobecność przez kilka lat oboje wybiła z rutyny. Teraz trochę na siebie skazani, ona z uzasadnionymi pretensjami, on z mało okazywanymi wyrzutami sumienia, próbują na nowo zbudować domowy mir. Mają jednak w tym wszystkim dużo szacunku do siebie, ciepła oraz miłości i to pozwala wierzyć, że im się uda.

Reżyserka z niezwykłą czułością pokazuje bohaterów, mimo, że bardzo mocno wchodzi z kamerą w ich życie. Widzimy ich piękny śmiech, ale także łzy, udokumentowane, a nie wyreżyserowane. W dużej mierze zawdzięczamy to nie tyle tytułowej, co prawdziwej więzi łączącej reżyserkę z bohaterami, którzy są jej prawdziwymi dziadkami. Jednak nie tylko to umożliwiło realizację tak intymnego obrazu. Ogromna w tym także zasługa autorki zdjęć, Weroniki Bilskiej. Wykorzystując fakt, że mieszkanie jest bardzo małe, udaje jej się zmieścić w kadrze dwa pomieszczenia, dzięki czemu jednocześnie widzimy pokój, w którym podglądamy Babcię i kuchnię, w której obserwujemy Dziadka. Ten prosty zabieg doskonale pokazuje, że to niby wspólne życie to jednak przede wszystkim dwa równoległe światy. Jest w tym oku kamery ogromna czułość dla starości - tej, która jak mówią, Panu Bogu udała się tak sobie. Dzięki niej bohaterowie nie wzbudzają w nas litości, a bardziej ciekawość, są piękni w swojej niedoskonałości i mimo różnych trudności doskonale sobie z tą swoją starością radzą. A całość okraszona jest, co może być zaskakujące - sporą dawka śmiechu. I nie jest to bynajmniej śmiech z bohaterów. Oboje mają naprawdę świetne poczucie humoru, które pomaga im niejednokrotnie trudne sytuacje rozbroić, a nas naprawdę fantastycznie bawi.

Ostatnim elementem, na jaki warto zwrócić uwagę, jest muzyka, pięknie wpisująca się w ten intymny świat. Krzysztof Ridan wraz z Julią Goreczky-Torhan stworzyli niezwykle kameralne, muzyczne tło dla tej historii. Ale na tyle ważne, że piosenka nucona przez Babcię zostaje z nami długo po zakończeniu filmu. Myślę, że warto zebrać całą rodzinę po niedzielnym obiedzie i wspólnie te piękną, dokumentalną etiudę obejrzeć. Jestem pewna, że każdy odnajdzie w niej coś dla siebie. Coś ciepłego i dobrego.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones