Biblijna gimnastyka

Szpagatu koncepcyjnego nie udało się uniknąć, dostajemy więc lekcję religii w wersji pop. Warsztat realizacyjny twórców na szczęście sprawia, że z tej gimnastyki wyjdziemy z czymś więcej niż
Dekadę czekaliśmy na powrót na srebrny ekran Kevina Reynoldsa, a więc faceta odpowiedzialnego między innymi za "Robin Hooda: Księcia złodziei" - wciąż chyba najlepszą kinową adaptację tego bohatera średniowiecznych legend, "Wodny świat" z Kevinem Costnerem, czyli kosztującą fortunę jak na ówczesne czasy popłuczyny po millerowskim Mad Maxie, kończąc na niestarzejącym się szlagierze Polsatu - "Hrabi Monte Christo".

Reynolds wraca z produkcją dość skromną zarówno pod kątem rozmachu realizacyjnego, jak i tematu, o którym stara się opowiedzieć. Pierwszą rzecz można wytłumaczyć dość skromnym budżetem, drugą chyba wciąż niezaspokojoną chęcią ogrania motywów biblijnych, które nierzadko pojawiały się w poprzednich dziełach reżysera. "Zmartwychwstały" jest niejako przykładem twórczego rozkroku. Kiedy tylko może, Reynolds stara się kręcić swoją historię w plenerze, próbuje korzystać z jak najszerszych kadrów, z drugiej strony opowiada dość osobistą historię faceta, który spotyka Boga. Tutaj więc pojawia się największy problem - problem równowagi. Bo realizacyjnie to film dość średni; porządny, solidny na każdym polu, ale też ciężko go za coś konkretnego wyróżnić, a tematycznie bliżej mu do pop-religii niż pełnokrwistego biblijnego dramatu - brakuje niuansów w budowaniu wiarygodnej historii i przede wszystkim oparcia jej o ciekawych bohaterów, których jest tu jak na lekarstwo, by nie powiedzieć, że nie ma ich w ogóle.

Główną postacią filmu jest Clavius, rzymski trybun odpowiedzialny za porządek na terenie Judei. Jego bezpośrednim zwierzchnikiem jest Poncjusz Piłat, który też naszemu protagoniście daje zadanie: odnaleźć ciało Jezusa Chrystusa, które w czarodziejski sposób zniknęło z krypty, do której było złożone.
Koncept jest bardzo intrygujący. Był trup, nie ma trupa. Sprawę trzeba wyjaśnić nie tylko z czystej ciekawości, zniknięcie Chrystusa jest paliwem dla "fanatyków religijnych", a ci zagrożeniem dla władzy Piłata. Mamy "kejs", mamy i Sherlocka Holmesa. Ale to, co na papierze wyglądało intrygująco, w rzeczywistości takie nie jest. Pole stworzenia chłodnego, analitycznego kryminału jest spore, ale kompletnie nie wykorzystane. Zbierania dowodów, pracy w terenie praktycznie nie ma, a przesłuchiwanie świadków rzekomego zmartwywstania Jezusa wygląda kuriozalnie, relacja Rzymianin-chrześcijanin jest tu zdrowa i kulturalna.

Zresztą konwencja kryminału jest właściwie porzucona po nieco ponad połowie filmu. Twórcy podejmują chyba odważną próbę nieracjonalizowanie boskości całej historii. Postawa Claviusa, a więc mickiewiczowskie "szkiełko i oko" nie zostaje poddane krytyce. Oczywistym kierunkiem w jakim mógłby iść film, byłoby przysłowiowe zderzenie ze ścianą oświeceniowej wizji świata głównego bohatera. Tu znów twórcy szukają na siłę złotego środka, a nawet drogi na skróty. Bo okazuje się, że film bardziej jest ilustracją powiedzenie "kto szuka nie błądzi" niż twierdzenia, że nie wszystko da się wytłumaczyć za pomocą rozumowych narzędzi.

Historii nie pomagają bohaterowie: Piłat jest chyba najciekawszy z drugiego planu, ale powtarzanie jego motywacji co kilkanaście minut w zmienionej jedynie konfiguracji nie pomaga. Pojawia się również pomocnik Claviusa, bohater najwyraźniej dopisany na kolanie tuż przed wejściem na plan zdjęciowy. Apostołowie są radośni i skrajnie pozytywni, a nasz główny "szerlok" zmęczony i z wymalowanym "weltszmercem" na twarzy. 

Szpagatu koncepcyjnego nie udało się uniknąć, dostajemy więc lekcję religii w wersji pop. Warsztat realizacyjny twórców na szczęście sprawia, że z tej gimnastyki wyjdziemy z czymś więcej niż tylko z siniakami.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli", czytamy w Biblii. A jednak kolejne pop-religijne filmy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones