Szpiegowska intryga blaknie przy romantycznej relacji Mike'a i Roxanne, w której jest odrobina przestrzeni na kłótnie i niedopowiedzenia. "Związek" od razu zyskuje, gdy wsłuchujemy się w ich
Wyobraźcie sobie taką sytuację: siedzicie w ulubionym barze, pijecie piwo z kumplami i akceptujecie swój szary zwyczajny los. Aż tu nagle, dosłownie znikąd, pojawia się licealna miłość, której nie widzieliście 25 lat. Scenariusz idealny? Tak z początku myśli Mike McKenna (Mark Wahlberg), gdy spotyka Roxanne Hall (Halle Berry). Budowlaniec z New Jersey nawet nie podejrzewa, że znajoma pracuje dla organizacji szpiegowskiej i chce zwerbować go na niebezpieczną misją. Wystarczy jeden zastrzyk i szybki transfer do Londynu, by życie mężczyzny zmieniło się o 180 stopni. Rox należy do tzw. Związku, który chce odzyskać tajne dane o obywatelach pracujących kiedykolwiek dla zachodnich agencji wywiadowczych. Skradzione informacje będą licytowane na specjalnej aukcji, a do ich przejęcia niezbędny jest nikomu nieznany kupiec. Mike niechętnie wkracza do gry, ale jak mógłby odmówić jedynej osobie, która naprawdę w niego wierzy?
"Związek" jest kolejnym hitem Netflixa, który ma na chwilę przyciągnąć naszą uwagę i zniknąć w streamingowej otchłani. Scenariusz Joe Bartona i Davida Guggenheima mógł powstać w arkuszu kalkulacyjnym, a gotowy film Juliana Farino chyba zjechał z taśmy produkcyjnej, bo wszystko zostało tu skrzętnie wyliczone. W myśl zasady "minimum ryzyka, jeszcze mniej ambicji". Twórcy stawiają więc na gwiazdorską obsadą, lubianą formułą komedii szpiegowskiej, prostą fabułę z kilkoma twistami i spory ładunek rozrywki. Już sam punkt wyjścia sygnalizuje, że zasady logiki i prawdopodobieństwa zostawiamy daleko w tyle, liczy się przede wszystkim dobra zabawa.
Niestety tak leniwa strategia sprawia, że nie uświadczymy na ekranie wielu ciekawych rozwiązań wizualnych, nieoczywistych zwrotów akcji i godnych zapamiętania momentów. Największy potencjał tkwił w rozwinięciu idei Związku, który okazuje się szlachetną alternatywą dla FBI. Zatrudnia bowiem ludzi z klasy pracującej, nie absolwentów elitarnych uczelni i krawaciarzy. Akcja jednak pędzi na złamanie karku i nie starcza czasu, żeby zagłębić się w filozofię szpiegowskiej komórki. Co dostajemy w zamian? Głównie czerstwe dowcipy, drętwe dialogi i przeciętne sceny akcji. Choć bijatyki, strzelaniny czy ucieczki po dachach zostały nakręcone solidnie i potrafią utrzymać napięcie, nie wyróżniają się niczym spektakularnym. Ciut lepsze wrażenie robi otwierająca sekwencja jatki w Trieście i finałowy pościg na wzgórzach Istrii. Chciałoby się jednak, żeby atletyczne popisy aktorów i kaskaderów stanowiły większą atrakcję niż malownicze śródziemnomorskie pejzaże.
Serce filmu bije oczywiście gdzie indziej. Szpiegowska intryga blaknie przy romantycznej relacji Mike'a i Roxanne, w której jest odrobina przestrzeni na kłótnie i niedopowiedzenia. "Związek" od razu zyskuje, gdy wsłuchujemy się w ich przekomarzania, wyłapujemy porozumiewawcze spojrzenia i śledzimy, jak ochraniają się nawzajem w boju. Co ważne, przyspieszony trening nie czyni nagle z Mike'a amerykańskiej wersji Jamesa Bonda.
Wielokrotnie z pomocą przychodzi mu Rox, znająca swój fach od podszewki i biorąca odpowiedzialność za niedoświadczonego kolegę. Twórcą nie uciekają też w ckliwość czy seksualne podteksty, które odebrałyby kumpelski charakter wspólnym misjom. Wiemy wprawdzie doskonale, dokąd zmierza ten wątek, ale stale wyczekujemy jakiegoś emocjonalnego wyznania lub odważniejszego gestu. Pochwały należą się Markowi Wahlbergowi i Halle Berry, którzy tonują ekspresję i zgrabnie ogrywają sympatię między postaciami. Aktorzy rozumieją, że Mike i Rox zamknęli w życiu kilka rozdziałów i łatwo nie ulegną porywom serca. Dodatkowo Wahlberg umie pokazać kilka twarzy głównego bohatera – od wiecznego chłopca wikłającego się w przygodne romanse po faceta chcącego dowieść swej wartości. Berry udowadnia zaś, że w zawodzie szpiega jest miejsca na łzy, troskę i bliskość. O dziwo, na pełniejszy rysunek nie zasłużyły sobie drugoplanowe postacie, którą są tylko marnym uzupełnieniem tła. Szczególnie żal talentu J.K. Simmonsa wcielającego się w Brennana, szefa Rox, bo twórcy pozwalają mu jedynie na rzucenie kilku ciętych ripost. Dopracowania wymagałby jeszcze portret antagonisty, w którego przebiegłość i ewentualne zwycięstwo naprawdę trudno wierzyć.
Na koniec warto się zastanowić, czy chcielibyśmy wrócić do świata "Związku" i odbyć z agentami kolejną międzynarodową przygodę. Co miałoby służyć za fundament nowej serii, poza gwiazdorskim duetem skupiającym całą uwagę? Gdzie szukać nadziei na wyjście poza utarte schematy, średniej jakości humor i zaledwie poprawną inscenizację? Film niewiele obiecuje i niewiele daje, a z tego prostego równania trudno wysnuć jakieś pozytywne wnioski na przyszłość. Liczą się zyski i skala globalnej popularności, które mogą oznaczać powstanie drugiej części albo produkcję identycznych szpiegowskich opowieści. Netflix przypomina wielkie laboratorium, które ma specjalistów, środki i dane, by powoli opracowywać swój autorski przepis na sukces. W "Związku" nie wszystkie proporcje się zgadzają, ale ekranowa chemia między Wahlbergiem i Berry na razie wystarczy. Nikt przecież nie będzie narzekał na ponowne spotkanie z hollywoodzkimi ikonami. Choćby w drugorzędnym filmie.