Grinduj, strzelaj, powtórz

"Borderlands 4" to tytuł pełen sprzeczności. Z jednej strony chciałabym napisać, że jest tą z lepszych gier w serii, w które dane było mi zagrać. Z drugiej zaś liczne niedoróbki powodują u mnie
Gearbox sprytnie odwracał naszą uwagę od spoglądania w stronę nowej pełnoprawnej odsłony "Borderlandsów". Najpierw rozwijając pokręcony koncept kampanii D&D w "Tiny Tina’s Wonderlands", a potem zbijając piąteczkę z przygodówkową śmiesznostką w stylu Telltale. Sytuacji nie poprawił też, delikatnie mówiąc, słaby film Elego Rotha. Pojawiła się wątpliwość, czy rozmienianie się na drobne nie zaszkodzi marce. Na szczęście "Borderlands 4" nadal pozostaje tym samym odklejonym ziomeczkiem, z którym od ponad piętnastu lat zaliczamy kolejne wybuchowe przygody. Tym razem jednak ma on więcej energii, gnatów i twierdzi, że na innych planetach też może być fajnie.



Bo choć Pandora wciąż pozostaje miejscem z niewyobrażalnym potencjałem, to nikt nie zaprzeczy, że kiedyś zastanawiał się, czy pośród gwiazd istnieją równie nieszablonowe miejsca jak królestwo Przystojnego Jacka. W konsekwencji z głośnym "ahoj, przygodo!" na ustach zostajemy wykopani z biletem w jedną stronę prosto na Kairos. W wyniku wydarzeń kończących trójkę niedostępna dotąd więzienna planeta znów jest gotowa na przyjmowanie gości. Nie będzie to na rękę Czasomistrzowi. Jego działania były do tej pory poza wszelką kontrolą, więc niespodziewani turyści z zewnątrz będą mu wybitnie nie w smak.



Dzięki cybernetycznym wszczepom i syntetycznej armii cała planeta pozostaje pod bezwzględnym panowaniem dyktatora. Opór stawia mu ta jedna mała baza, której mieszkańcy może i nie wpadli do kociołka z magicznym napojem, ale sprawnie nauczyli się hakować zaprogramowane przez Czasomistrza urządzenia.



Kairos, choć targane mniejszymi konfliktami, nie jest miejscem tak zdziczałym i przesiąkniętym szaleństwem jak Pandora. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że bywa tu sielsko. Przynajmniej do momentu, w którym pielone przez lokalsów grządki nie zostaną bezpowrotnie zadeptane przez jakiegoś oszołoma (najczęściej nas). Gearbox ewidentnie spuściło z tonu. Świat nie jest już tak szalony, a sceneria, choć bardziej uporządkowana, zaskakuje rozmachem. Zamiast wydzielonych sekcji, po raz pierwszy w historii serii zetkniemy się z prawdziwie otwartym (w granicach rozsądku) światem pełnym różnorodnych zakamarków i sprytnie poukrywanych znajdziek. Ma to oczywiście swoją cenę. Mimo że od premiery minęło już trochę czasu, nadal pojawiają się problemy z doczytującymi się teksturami albo ładowaniem obiektów niezbędnych do pchnięcia misji naprzód. Na to pierwsze nic nie poradzimy, drugie załatwimy przeważnie resetem gry. Uciążliwe, ale do wytrzymania.



Do wytrzymania natomiast nie są punkty szybkiej podróży. Jest ich na tyle mało, że przemieszczanie się między istotnymi punktami przyprawia o siwe włosy. Zwłaszcza gdy z jakiegoś powodu nie możemy przywołać hoover-bike’a. Pojazd ten działa podobnie jak środki transportu z poprzednich części, czyli jako tako. Wróćmy jednak do mapy. Nawigację po niej miał usprawniać wskaźnik generowany przez towarzyszącego nam robocika Echo-4. Nawiguje on tak, jakby opił się wysokoprocentowego trunku, i sugeruje nieraz trasę, która we wspomnieniach ojca była tą mityczną drogą do szkoły. Doliny, zaspy, rzeki, wszystko, byle tylko nie doprowadzić nas na miejsce.



A skoro już mamy spędzić wiele godzin na szwendaniu, fajnie byłoby to zrobić w towarzystwie postaci, z którą dobrze się czujemy. Podobnie jak w poprzednich częściach do dyspozycji gracza oddane zostały cztery zróżnicowane postacie. Wpisują się one w znane Bordkowe archetypy. Zależnie od preferencji poprowadzimy tanka Amona, zakutego w egzoszkielet Rafę albo władającą mocą grawitacji Harlowe.



Sama od lat trzymam sztamę z wojowniczymi Syrenami, toteż naturalną koleją rzeczy było wybranie Vex. Ta synchronizuje swoje umiejętności z żywiołem aktualnie używanej broni, opierając się dodatkowo na duchowych sojusznikach. Tu następuje kolejne rozgałęzienie zdolności. Vex specjalizuje się w przywoływaniu spektralnych wojowników, manipulowaniu energią lub wspólnym polowaniom z przerośniętym kociakiem, Kłopotem. Wydzielenie tylu możliwości może z początku przytłaczać, ale z biegiem czasu szybko wyczujemy, w co opłaca się nam inwestować. Zresztą, nic nie stoi na przeszkodzie, by źle ulokowane punkty zrespecować i wybrać inną ścieżkę kariery.



Niezależnie jednak od tego, w którą stronę zdecydujemy się pójść, możecie być pewni, że czeka Was czysta rozwałka. Żadna inna strzelanka nie dała mi takiej frajdy jak "Borderlandsy". Czwóreczka dodatkowo potęguje te doznania. Pierdoły takie jak podwójny skok czy linka z hakiem powodują, że walka nabiera dodatkowych rumieńców. Wirujemy między przeciwnikami, raz za razem rzucając w nich chociażby wcześniej przyciągnięte beczki.



Prawdziwe mięsko znajduje się oczywiście w strzelaniu i podnoszonych broniach. Te generowane są losowo i oferują najbardziej odjechane kombinacje. Niestety, część z nich będzie zwykłym szrotem nawet niewartym podnoszenia. Nowe zabawki sypią się z przeciwników jak cukierki z piniaty, ale znalezienie w tych kolorowych girlandach upragnionego przedmiotu przychodzi z wielkim trudem. Rozwiązaniem może być grindowanie starć z bossami, pytanie tylko: komu starczy na to sił i chęci.



Brońki i inne świecidełka wpadną również w nagrodę za wykonanie zadań pobocznych. Gearbox dorzucił tu mocno do pieca, bo jest ich blisko setka, a gdy dodamy do tego skarbce, kopalnie, bunkry i poszerzające lore świata znajdźki, to okaże się, że Kairos oferuje całkiem sporo aktywności. Część zadań to typowe "przynieś, wynieś, pozamiataj" oblane delikatnym, śmieszkowym sosikiem. Już od pierwszych minut w grze da się wyczuć, że twórcy spuścili nieco z tonu i nie kreują już przejaskrawionego satyrycznego świata. Owszem, czarny humorek nadal się trafia, ale nie sprawia wrażenia wymuszonego. Rzadziej też przechodziły mnie ciary żenady.



Z pewnością przyczynił się do tego ograniczonym kontakt z Kłapaczem. Jeśli w tym momencie poczuliście lekką konsternację, to nic dziwnego, bo po raz pierwszy w historii marki mamy do czynienia ze spolszczeniem. I tak, "kochany" przez wszystkich Claptrap został po prostu Kłapaczem. Jakość samego tłumaczenia wydaje się całkiem przyzwoita, aczkolwiek z przykrością stwierdzam, że niemal miesiąc po premierze nadal trafiają się niechlujstwa w postaci literówek bądź całych nieprzetłumaczonych segmentów.



"Borderlands 4" to tytuł pełen sprzeczności. Z jednej strony chciałabym napisać, że jest tą z lepszych gier w serii, w które dane było mi zagrać. Z drugiej zaś liczne niedoróbki powodują u mnie lekki dyskomfort. Nie zliczę, ile razy ciężko wzdychałam na myśl o czekającym mnie grindzie. W końcu, w poprzednich częściach rozwój postaci przebiegał w miarę naturalnie, bez konieczności rozpychania paska doświadczenia na siłę. Jednak na koniec dnia to wciąż jedna z moich ulubionych serii, przy której chciałabym spędzać jak najwięcej czasu. Gearbox ewoluuje w dobrą stronę, oby tylko przystankiem docelowym nie była jakaś abominacja.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?