Lodowata stal

Dobra gra od CI Games, czyli dawnego City Interactive? Dla wielu graczy brzmi to jak dowcip. Ale "Lords of the Fallen" pokazuje, że studio jest już daleko od swoich mało chlubnych początków. Na
Dobra gra od CI Games, czyli dawnego City Interactive? Dla wielu graczy brzmi to jak dowcip. Ale "Lords of the Fallen" pokazuje, że studio jest już daleko od swoich mało chlubnych początków. Na średnią półkę wspięli się całkiem strawnym "Sniper: Ghost Warrior", zaś "Lords of the Fallen" to już gra, do której trudno mieć poważne zastrzeżenia.



Historia jest jedynym dość słabym punktem "Lords of the Fallen". Jej konstrukcja, podobnie jak wiele innych elementów gry, przypomina nieco "Demon's Souls" czy "Dark Souls"... tyle że w znacznie mniejszym zakresie. Świat poznajemy niejako w strzępkach rozmów, zapisów dawno zabitych już ludzi czy poprzez czytanie opisów broni. Jest oczywiście podstawowa oś fabularna, czyli mrukliwy ekswięzień Harkyn kontra upadły bóg i demoniczni Rhogarowie. Ale to tylko wabik, coś, co ma wzbudzić w graczu poczucie, że dąży do jakiegoś celu. Świat przedstawiony skrojony jest na miarę dark fantasy, ale niestety dowiadujemy się o nim niewiele. Szkoda, że brakło tu bogactwa treści rodem z serii "Souls".



Znacznie lepiej prezentuje się obszar, po którym będziemy się poruszać. Teren gry nie jest ogromny – ponury zamek plus demoniczny wymiar. Napotkamy kilka pseudootwartych miejscówek, ale większość czasu spędzimy, przemierzając korytarze i mury obronne cytadeli. W grze nie ma mapy, dobrze więc jest mieć niezłą orientację w terenie i zmysł obserwacji. W przeciwnym razie skazujemy się na błądzenie po części zamku tylko dlatego, że akurat nie zauważyliśmy jakichś drzwi czy małego przejścia. Nie jest to naturalnie błąd twórców, bo pod kątem projektowania lokacji "Lords of the Fallen" jest naprawdę dobre. Co rusz odkrywamy nowe przejścia i łączniki pomiędzy częściami cytadeli, dzięki czemu tzw. backtracking nie jest uciążliwy.



"Lords of the Fallen" to przede wszystkim cRPG, w którym ogromny nacisk położony jest na walkę. I chodzi tu o potyczki rodem z "Souls", a nie wyrzynanie dziesiątek wrogów jednym dmuchnięciem. "Lords..." jest nieco prostsza od choćby "Dark Souls", co nie oznacza, że bieganie po cytadeli to przechadzka po parku. Ginąć możemy często, zwłaszcza na początku, jeśli nie przestawimy myślenia z "hack&slash" na "partia szachów". Każda walka z wrogiem poważniejszym niż charczące ghule to zabawa wymagająca zarówno cierpliwości, jak i zręczności manualnej. Tempo bitew jest o wiele wolniejsze niż w "Dark Souls", ale równie wymagające. Dotyczy to nie tylko potężnych i przerośniętych bossów, lecz także zwykłych wrogów. Walka po pewnym czasie przypomina nieco stare "Prince of Persia: Sands of Time" – na każdego niemilucha jest jakiś sposób. Jednych pokonamy szybkimi seriami ciosów, innych trzeba obchodzić albo czekać, aż cisną tarczą w ziemię.

Bossowie to osobna kwestia. Walki z nimi są, z nielicznymi wyjątkami, dość obciążające i wymagają anielskiej cierpliwości. Dobrze jest nie rzucać się od razu w wir walki, a nadgryzać potwora, by zobaczyć jego różne ataki. W "Lords of the Fallen" nauka jest istotna. Nie przypłacimy jej co prawda tak częstymi zgonami jak w "Dark Souls", ale i tak warto być uważnym. Za błędy płaci się tu najwyższą cenę.



Harkyn w walce zawsze będzie wojownikiem. Mimo że na początku wybieramy dla niego jeden z trzech zestawów czarów i ekwipunku, podstawą w starciach jest walka wręcz. Czary to mały dodatek i dalekie są od tego, co znamy z innych gier cRPG. Stanowią raczej wsparcie dla Harkyna w cięższych starciach, a nie podstawę jego wirtualnej egzystencji. Inaczej sprawa ma się z magiczną rękawicą. To odpowiednik broni dystansowej. Posiada trzy tryby, z czego najbardziej interesujący jest pocisk, czyli coś, co pozwala nam na atakowanie przeciwników ze sporej odległości. Zdolności rękawicy możemy – od pewnego momentu w grze – modyfikować za pomocą run. Korzystanie z rękawicy sprzęga się zresztą najlepiej z broniami, których statystyki skalowane są z Wiarą. W innym przypadku można o niej zapomnieć.



No właśnie. Bronie. "Lords of the Fallen" zachwyca złożonym i dobrze przemyślanym systemem walki wręcz. Każdy oręż ma nie tylko inne statystyki (determinowane przez jedną z głównych statystyk Harkyna), ale i walczy się nią zupełnie inaczej. To frazes, bo wiadomo, że ogromny młot to zupełnie inne narzędzie niż wielki miecz, ale różnice nie sprowadzają się tylko do szybkości zadawania ciosów. Każdy oręż to zupełnie inne kąty uderzenia, szybkość czy ubytek energii Harkyna. Ba!, poszczególne kostury mogą się od siebie diametralnie różnić. Warto też od razu przemyśleć rozwój bohatera i pierwsze punkty umiejętności wydawać dość konsekwentnie.

To samo dotyczy zbroi. Współczynnik wagi odnosi się tylko do tego, co nosimy na sobie, a nie tego, co mamy w plecaku. Harkyn porusza się, broni czy unika ciosów zupełnie inaczej w zależności od tego, jaką ma na sobie zbroję i tarczę oraz jak bardzo jest obciążony. Lekkie zbroje i zwinne uniki to jednak rzecz dla graczy bardziej zaprawionych w bojach. 



Zdobywanie doświadczenia przypomina nieco zbieranie dusz w serii "Souls". Nosimy je ze sobą, a gdy zginiemy, zamienia się ono w naszego ducha. Gdy zdążymy dotrzeć do miejsca śmierci, odzyskujemy część lub całość utraconego doświadczenia. Zebrane punkty możemy wydawać w miejscach zapisu gry. CI dodało do tego mały element hazardu. Im więcej nosimy ze sobą doświadczenia, tym większą mamy szansę na znalezienie rzadkich przedmiotów. Po każdej walce rośnie też mnożnik doświadczenia. Im dłużej utrzymamy się przy życiu, tym szybciej zbieramy cenne punkty rozwoju. Nie polecam tylko nosić ze sobą więcej niż 10 tysięcy, zwłaszcza jeśli zdarzy Wam się dwie minuty później przypadkiem runąć w przepaść... Wraz ze śmiercią ginie doświadczenie, ale przede wszystkim znika mnożnik, którego nie odzyskamy.

Gra testowana była na PlayStation 4 i choć zabrzmi to okrutnie, jak na produkcję CI Games miała zatrważająco mało błędów. Sporą rolę odegrała w tym ponadczterogigabajtowa łatka. Czasem zdarzały się krótkie spadki jakości obrazu, ale poza tym nie uświadczyłem błędów poważniejszych czy uniemożliwiających rozgrywkę (te problemy występują ponoć często w wersji PC). 



"Lords of the Fallen" ma swoje momenty, w których zapiera dech w piersiach. Większość czasu spędzamy w katakumbach i korytarzach zamkowych, ale każde wyjście na zewnątrz i obserwowanie tego, co widnieje na horyzoncie, to uczta dla oka. Modele postaci i ich animacja też nie pozostawiają wiele do życzenia. Niewielkie zastrzeżenia można mieć do - momentami - zbyt wielu błyskotek w stylu ognia, dymu i efektów cząsteczkowych. Gdy biegniemy z dymiącą kosą przez korytarze oświetlone pochodniami, trochę utrudnia to grę...

Problemy są też z kamerą, zwłaszcza w ciaśniejszych miejscówkach. Gdy zablokujemy widok na wrogu, a nieszczęśliwie stoimy przy ścianie, każdy unik i przewrót to koszmar. Łatwo wtedy stracić życie nie ze względu na brak umiejętności, a kiepską pracę kamery.



"Lords of the Fallen" to bardzo miła niespodzianka. Szkoda jedynie, że historia jest szkieletowa, a świat mało szczegółowy. Rekompensuje to na szczęście genialny system walki, który bardziej przypomina rozgrywkę w szachy niż radosne siekanie wrogów. Oby tak dalej.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones