Nóż i melonik

Trudno orzec, czy to rezultat chłodnej, biznesowej kalkulacji, czy, po prostu, wynik naturalnej ewolucji serii, czy może zupełny przypadek, ale Supermassive Games idealnie wyczuło moment premiery
Diabelsko dobry koniec sezonu? Recenzujemy "The Devil in Me"
Trudno orzec, czy to rezultat chłodnej, biznesowej kalkulacji, czy, po prostu, wynik naturalnej ewolucji serii, czy może zupełny przypadek, ale Supermassive Games idealnie wyczuło moment premiery swojej nowej gry, bo ta podpina się – mniej lub bardziej świadomie – pod szał na punkcie true crime, czyli opowieści o prawdziwych zbrodniach. A przy tym rezygnuje z gatunkowych transgresji, z eksperymentu i z kombinowania, dając nam to, co obiecywało już przed laty: czysty slasher z zamaskowanym killerem ganiającym z nożem. Ni mniej, ni więcej.
I choć maniacy horroru mają świadomość, że takie rzeczy przyjmuje się z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli z papierowymi postaciami i scenariuszem nabazgranym na fajce po przerwie na obiad, to jednak po zamaszystym, może niekiedy przekombinowanym, ale nigdy nudnym poprzednim odcinku tej antologii, "House of Ashes", czuję się deczko rozczarowany wątłym poziomem fabuły. Cóż, nie dogodzisz. A mogło być lepiej choćby dlatego, że całość opiera się na zmitologizowanej już przez fetyszystów zbrodni historii niejakiego H.H. Holmesa (to pseudonim artystyczny), który z grubsza sto pięćdziesiąt lat temu pobudował Zamek Mordu, czyli labiryntowy hotelik z komorami gazowymi i piecami, gdzie ściągał ludzi skuszonych chicagowską Wystawą Światową i tam zabijał. Holmes faktycznie mordercą był, ale przede wszystkim oszustem i złodziejem, doniesienia prasowe na temat jego zmyślności były grubo przesadzone, no i legendarny już Zamek nigdy nie istniał per se. Niech jednak fakty nie przeszkadzają dobrej historii.
W tej odsłonie "Dark Pictures" bierzemy pod opiekę pięcioro dokumentalistów, którzy zajmują się tematyką true crime i otrzymują propozycję nie do odrzucenia. Na zaproszenie ekscentrycznego milionera mogą bowiem odcinek o Holmesie zrealizować w wiernie zrekonstruowanym Zamku Mordu, który tamten postawił na odległej wyspie. Co dzieje się dalej, wiemy. Nasi naiwniacy płyną na miejsce, a tam gania za nimi dryblas kryjący się pod wąsatą maską i melonikiem. Ale nie on jeden będzie ich przeciwnikiem, bo najeżony pułapkami hotel o ruchomych ścianach i zapadających się podłogach, wypełniony upiornymi, ruchomymi lalkami to istny sadystyczny lunapark. Podczas pierwszego przejścia "Devil In Me", które zawsze uznaję za kanoniczne, straciłem dwie osoby ze swojej ekipy i były to najbrutalniejsze i najbardziej efektowne śmierci, jakie zaserwowało do tej pory Supermassive Games. Studio nie na darmo zapowiadało, że chce zakończyć pierwszy sezon swojej antologii z hukiem. Udało się.
Życie można stracić, tradycyjnie, chrzaniąc którąś z sekwencji QTE (da się jednak odpowiednio dostosować poziom trudności) albo podejmując feralną decyzję, dajmy na to, uciekając korytarzem, zamiast schować się pod stołem. Rzadko w takich przypadkach pomaga intuicja czy logika, bo to zwykle zupełnie przypadkowe, nieraz pozornie drobne i nieznaczące wybory, których rezultatu przewidzieć nie sposób. Niekiedy pomagają nam znajdywane ryciny anatomiczne, wywołujące migawki z możliwej przyszłości. Studiujcie je uważnie, są naprawdę użyteczne.
Ponadto po raz pierwszy dano nam umiejętność korzystania z ekwipunku, choć jest to bardziej bajer niż faktyczna mechanika. Charlie, reżyser, ma między innymi wizytówkę, która może mu posłużyć do otwarcia zamkniętych szuflad, a Erin, dźwiękowiec, przy pomocy mikrofonu kierunkowego wyłapuje dźwięki dochodzące zza ścian. Ale i tak najczęściej gra ogranicza nas do konkretnych scen, kiedy możemy w ogóle do kieszeni sięgnąć. Nowości jest więcej, tyle że niemal wszystkie są albo chybione, albo niedogotowane. Każe nam się na przykład szukać schronienia przed mordercą w czasie rzeczywistym, czego wcześniej nie było, możemy też przeskakiwać samodzielnie przez przeszkody, przesuwać skrzynie, żeby dostać się wyżej, a sama konstrukcja hotelu, z jego plątaniną zmieniających się korytarzy, sprzyja eksploracji. To jednak tylko zwykle puste gesty ze strony Supermassive Games, które niejednokrotnie nadmiernie spowalniają tempo gry.
Fajnie, że brytyjskie studio nie spoczęło na laurach. Widać, że wciąż stara się poszerzać formułę swoich gier i rozbudowywać je o nowe mechaniki, ale w obecnej formie to raczej badanie gruntu niż faktyczny krok naprzód. Dlatego najsłabiej wypada pierwszy akt, o kiepskim umocowaniu fabularnym, gdzie pełno jest błąkania się po ciemnych korytarzach, a najlepszy – godny najlepszego slashera, eksplozywny finał. O ile przymkniemy oko na liczne głupoty.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Supermassive Games nie zrezygnuje z może już lekko przebrzmiałej, ale nadal wyróżniającej gry studia formuły i nie pójdzie ku tradycyjnym survival horrorom, bo na tym polu polegnie z kretesem. Czasem lepsze jest wrogiem dobrego.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones