Zaklikać na śmierć

Małe studio stworzyło grę, która jest bardzo bolesnym policzkiem dla ogromnego i mało już interesującego Diablo III. Smaczku dodaje fakt, że Runic Games, twórcy "Torchlighta", to dawni pracownicy
"Torchlight II" to dobry przykład na to, że archetyp Dawida i Goliata jest wiecznie żywy. Małe studio stworzyło grę, która jest bardzo bolesnym policzkiem dla ogromnego i mało już interesującego "Diablo III". Smaczku dodaje fakt, że Runic Games, twórcy "Torchlighta", to dawni pracownicy Blizzarda.



Historia "Torchlight II" to opowieść o starych wygach Blizzard North oraz niejakim Travisie Baldreem. Tenże pan stworzył w 2005 roku "FATE", czyli kreskówkowy klon "Diablo". Kontynuacją "FATE" było, a jakże, "Torchlight", które pełnymi garściami czerpało z diabelskiej gry Blizzard. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż współtwórcy "Torchlight" to Max i Erich Schaeferowie, ludzie stojący za początkami serii "Diablo". Teraz na naszych twardych dyskach wylądował sequel "Torchlight", który jest niemal lustrzanym odbiciem diabelskiej serii.

"Torchlight II" nawet nie próbuje udawać oryginalnej gry, i robi to w sposób tyleż bezczelny, co uroczy. Na pierwszy rzut oka produkcja "Runic Games" to klasyczna siekanina w staroszkolnym stylu. Idziemy przed siebie, urządzamy rzeź okolicznym potworom, zbieramy graty, i tak przez kilkadziesiąt godzin. Ale jest tu jeden feler - "Torchlight II" to w dużej mierze autoplagiat i zabawa w powtarzanie serii "Diablo".



O ile w pierwszym "Torchlight" plątaliśmy się po jednym wielkim lochu, o tyle dwójka prowadzi nas przez naprawdę spory teren. Najpierw zwiedzamy dość standardowe, zielone okolice. Potem, w akcie drugim, przenosimy się na pustynię, a zanim nastąpi finisz, w trzeciej części gry plączemy się w dżungli po ruinach wymarłej cywilizacji. Czy to czegoś nie przypomina? Ależ tak. Struktura gry jest żywcem zerżnięta z drugiego "Diablo". Mało tego, dwa inne ważne elementy przypominają o autoplagiacie. Pierwszy to fabuła. Przypomnę: po pokonaniu ostatniego bossa w pierwszym "Torchlight" jeden z bohaterów, niejaki Alchemik, zostaje opętany przez złe moce i... wyrusza w tylko sobie znanym celu, poobnie jak Wędrowiec z "Diablo II". Drugi to muzyka. Choć fenomenalna, już ją kiedyś słyszeliśmy, a konkretnie w "Diablo". Zerknięcie na listę płac rozwiewa wątpliwości. Kompozytorem jest Matt Uelmen, który stoi za ścieżką dźwiękową do pierwszego "Starcrafta", dwóch dodatków do "World of Warcraft" oraz oczywiście pierwszego i drugiego "Diablo".



Jeśli nie zniechęciłem Was tym wyliczaniem zrzynek z własnych koncepcji, to dobrze, bo "Torchlight II" to zabawa najwyższej próby już od pierwszych minut gry. Produkcja Runic Games spełnia wszystkie wymogi porządnego hack&slasha. Ma być dużo potworów, jeszcze więcej gratów do zebrania i ciekawa mechanika gry. Z tą ostatnią "Torchlight II" nie stara się nawet spoglądać w stronę innowacji, tak jak robiło to "Diablo III". Klasyczne do bólu buteleczki many, zwoje portali, generowanie nowych przedmiotów, umiejętności aktywne i pasywne, wreszcie - jednorazowe generowanie bohatera. W dobie gier, w których można wszystko zresetować, tworzenie jednorodnego "builda" bez możliwości zmiany to naprawdę odważny ruch.

Każdy z czterech dostępnych bohaterów ma swoje wady, zalety i styl gry. Mnie najbardziej do gustu przypadł Berserker, czyli odpowiednik Barbarzyńcy z "Diablo". Facet (albo kobieta) idzie przez potwory jak nóż przez masło. Inny sposób na ludobójstwo ma Embermage, postać niby dystansowa, ale tak się dziwnie składa, że najfajniejsze czary to te, przy których możemy dość mocno dostać w baniak. Engineer to z kolei twardziel operujący wielkim sprzętem, a Outlander replikuje archetyp strzelca i złodzieja, tyle że z pistoletami zamiast łuku czy kuszy.



Gdy już pokonamy pierwszy milion potworów, od razu zauważymy, jak sprawnie wygląda system zdobywania wyposażenia. Stosunek gratów przeznaczonych do natychmiastowej sprzedaży i unikalnych perełek zachowuje niemal buddyjską równowagę. Nigdy nie jest tak, że toniemy w wypasionych artefaktach, ale też nie szukamy za długo lepszych przedmiotów. Do tego dochodzi faktyczny wysiłek zdobycia co lepszego sprzętu. Czy będą to bossowie, czempioni czy ukryte poziomy albo misje, możemy być pewni, że czeka nas trochę potu, a czasem i bluzgów, zanim zdobędziemy nową pukawkę czy okrycie na plecy.

Ale to wszystko przecież już było, a porównanie do "Diablo" nasuwa się samo. O ile jednak o produkcji Blizzardu mówi już mało kto, o tyle jestem pewien, że żywotność "Torchlight II" będzie znacznie dłuższa. Runic Games osiągnęło to w najprostszy możliwy sposób, czyli oddają do rąk graczy narzędzia moderskie. Podobnie było z pierwszą odsłoną gry. Wszyscy czekają już na uruchomienie edytora TorchED oraz pierwsze mody. W końcu teraz "Torchlight II" posiada moduł multiplayerowy; możliwości rozwoju gry są więc ograniczone wyłącznie wyobraźnią moderów.



Wizualia "Torchlight II" są miłym prezentem dla ludzi, którzy posiadają niekoniecznie najnowsze pecety. Graficznie oczywiście jest o wiele lepiej, ale to raczej zmiany kosmetyczne. Styl poprzedniczki został zresztą zachowany, gdyż nadal poruszamy się w dość komiksowym otoczeniu. Z tego też tytułu modele postaci i potworów, a także efekty są proste (ale nie prostackie), dlatego płynną rozgrywką możemy się cieszyć nie tylko na topowym sprzęcie.

"Torchlight II" to gra świetna pod każdym względem. Cechuje się staroszkolnym podejściem do hack&slash, a jej narzędzia moderskie pozwolą rozwinąć skrzydła i tak sporej i aktywnej społeczności. Nie musimy obawiać się o żywotność tego tytułu. Pozostaje tylko zakup nowej myszki. Lewy przycisk czeka.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones