Recenzja Sezonu 1

Dexter: New Blood (2021)
Marcos Siega
Sanford Bookstaver
Michael C. Hall

Tata psychopata

Wszystkie znajome klocki wskakują na swoje miejsca, jakby Phillipsa nawet przez moment nie interesowało opowiadanie czegokolwiek nowego, na nowo, nowymi środkami. 
Niewykluczone, że nawet i seryjnego mordercę poznaje się po tym, jak kończy. A po ostatnim ujęciu z finałowego odcinka z 2013 roku (tak, to już prawie dekada!), przez niejedne lico, skąpane bladym światłem ekranu, przeszedł grymas rozczarowania.

Bo Dexter Morgan, ten najulubieńszy zabójca Ameryki, samotny mściciel, przystojniak o przegniłej duszy, wylądował gdzieś na szarym krańcu świata, pośród oregońskiego lasu, i przysiadł samotnie na zydlu. Nie takie rozwiązanie chciały zobaczyć miliony, z zapartym tchem śledzące jego krwawe przygody pod słońcem Miami. Choć należałoby uczciwie przyznać, że i sam start serial Clyde’a Phillipsa, wywiedziony z uroczo marnych powieścideł Jeffa Lindsaya, zaliczył dość słaby.


Rozkręciło się dopiero z czasem, ale za to jak. Dexter Morgan, za dnia pracownik policyjnego laboratorium, po zmroku karząca ręka sprawiedliwości, to człowiek wyjęty rodem z komiksu i rzucony na pożarcie tabloidowej rzeczywistości, motywowany do brutalnego czynu nie tyle dobrem społecznym, co przymusem serca i ciała. Ten złożony portret pogubionego mężczyzny żyjącego w ciągłej niezgodzie ze sobą kazał nam przewartościować indywidualne spojrzenie na podstawowe założenia społecznej umowy opartej na pewnych filarach prawa i etyki. Serial Phillipsa, mądrze i zręcznie igrając z telewidzami, nigdy jednak nie aspirował do miana pogłębionej wypowiedzi na jakiekolwiek tematy, jakby nie zdając sobie nawet sprawy z samego faktu wykuwania się popkulturowej ikony. Przede wszystkim chodziło o sensację niczym z brukowca.

Teraz, lata później i kilometry dalej, okazuje się, że granica owego krańca świata biegnie po sąsiedzku z florydzkimi psychopatiami, a porzucone życie prędzej czy później człowieka i tak dogoni. Całkiem dosłownie. Bo choć Dexter, teraz pracownik sklepu z artykułami turystycznymi i myśliwskimi, pod zmienionymi personaliami poukładał sobie codzienność u boku miejscowej szefowej policji, i od dawna nikogo nie zaciukał, to wszystko zmienia się, gdy do małego miasteczka przybywa porzucony przez niego syn, Harrison. Pomijając już, że inicjuje to zbiegi okoliczności szyte nićmi tak grubymi, że dałoby się nimi zacumować Titanica, jest to początek istnej wojny o dusze. Dexter, z jednej strony chcąc chronić chłopaka, na nowo zmaga się ze swoim Mrocznym Pasażerem, a z drugiej podejrzewa nastolatka o dobrze znane mu skłonności.


Tematem numer jeden nowego, raz jeszcze ostatniego – już na serio – sezonu "Dextera" jest owa swoista psychomachia, tyle że na przyśpieszeniu. Emerytowany już seryjny morderca zostaje niemalże rozpłatany na dwoje, bo mami się go perspektywą teoretycznie zwyczajnego życia, ale demony przeszłości, tu wyrażone całkiem dosłownie jako wizja jego zmarłej siostry Deb, nigdy nie pozwolą mu prawdziwie odetchnąć. I całkiem ciekawe są te rozważania Dextera, który przestał być Dexterem; teraz nazywa się Jim Lindsay i jest szarakiem. Harrison to jego błogosławieństwo i potencjalny dowód na normalność, ale i przekleństwo przybyłe gdzieś z nieuchronnej przeszłości.

Oczywiście, jak i poprzednio, psychologicznej zadumy nie ma tu znowu tak dużo, a refleksja prędko ustępuje miejsca efektownym atrakcjom. Otóż pojawiają się przesłanki pozwalające myśleć, że na terenie miasteczka od dawien dawna działa seryjny morderca, partnerka naszego psychopaty zaczyna coś podejrzewać, i tak dalej. Czyli wszystkie znajome klocki wskakują na swoje miejsca, jakby Phillipsa nawet przez moment nie interesowało opowiadanie czegokolwiek nowego, na nowo, nowymi środkami. Raczej przypomina to sprawnego patcha, łatkę, którą nalepia się na dziurawą dętkę i maluje markerem na czarno, próbę odkupienia przewiny i domknięcie tej telewizyjnej historii tak, jak na to zasługuje. Choć może i minęło sporo czasu, to ogląda się kolejne odcinki z tą niekłamanie zachwycającą myślą, że nie zmieniło się tutaj nic.


Bo to nadal stary "Dexter", na dobre i na złe, na szczęście mający więcej wspólnego z tymi lepszymi sezonami, nie z gorszymi. Przynajmniej do finału, znowuż dyskusyjnego, znowuż nieznośnie nieprzemyślanego, ale chociaż dającego pewne zamknięcie. Lecz kto śledził plotki, ten zapewne już słyszał, że nieśmiało rozważa się spin-off, aczkolwiek nie powiem, kto, z kim i dlaczego. Zanim poznacie odpowiedź, czeka prawie dziesięć godzin staroszkolnej telewizji.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones