Huxley przewraca się w grobie

Nie można odmówić temu serialowi rozmachu w zaaranżowanych sceneriach, wizjonerstwa w kwestii kondycji ludzkości w przyszłości, ciekawych rozwiązań w efektach specjalnych, a także udanego
Śmiało można stwierdzić, że dziewięcioodcinkowy serial Netflixa jest produkcją stworzoną jedynie na motywach książki „Nowy wspaniały świat” autorstwa Aldousa Huxley’a. Scenarzyści dokonali daleko idących zmian, wypełniając treść serialu dodatkowymi wątkami, które zapewne miały służyć głównie jako wypełniacze i urozmaicenie linii fabularnej. Pojawiają się zatem poboczne postacie, w książce niewystępujące. A jako że serial to zupełnie odrębna historia, także główni bohaterowie mają inne cechy osobowości niż ma to miejsce w książce. I reagują inaczej na problemy, z którymi muszą się zmierzyć. Jest to całkiem inna opowieść, niemniej wciąż warta uwagi. Głównie jednak dlatego, że została skutecznie uwspółcześniona.


Pierwsze odcinki zarysowują tytułowy nowy wspaniały świat. Obserwujemy Nowy Londyn, gdzie wszystko ma swój ustalony, utopijny porządek. Funkcjonuje tu pożądany sposób zachowania („wszyscy są tu szczęśliwi”), obowiązują określone zasady społeczne w myśl „każdy jest dla każdego” oraz specyficzny system kastowy, którego fundamentem jest zarówno warunkowanie społeczne jak i ingerencja genetyczna na wczesnym poziomie zarodkowym. Mieszkańcy Nowego Londynu to spektrum kilku warstw społecznych, skategoryzowane literami alfabetu greckiego – od Alf aż po Elipsony. To społeczność we wczesnym wieku poddana gruntownemu procesowi socjalizacji, gdzie jednostki pełnią przynależące im role i (z założenia) są szczęśliwe z obowiązującego stanu rzeczy. Dodatkowo wszyscy połączeni są ze sobą formą wszechobecnej sieci zwanej „Indra”. Wszyscy są też uzależnieni od tzw. somy, czyli używki stabilizującej poziomy nastroju i „szczęśliwości” tej futurystycznej społeczności.


Poznajemy Bernarda Marx’a (dobrze obsadzony w tej roli Harry Lloyd), alfę plus i terapeutę, który już od pierwszych scen sprawia wrażenie człowieka niepewnego siebie, niedowartościowanego, ale i o przerośniętej ambicji. Bernard marzy o tym, aby pełnić rolę wyższą niż obecnie ma i raczej się z tym nie kryje. Poucza innych, wyłapuje wszelkie „niepożądane” zachowanie jednostek, by wytknąć im egoizm szkodzący ogólnemu dobru wspólnoty. Osobą, która zwraca jego uwagę jest między innymi Lenina Crowne (Jessica Brown Findlay), beta plus i pracownik naukowy. Lenina to piękna kobieta, która jak wszystkie Bety korzysta z życia, czyli robi to czego się od niej społecznie oczekuje. W kolejnych odcinkach Nowy Londyn zostaje skontrastowany z rezerwatem dzikich, czyli popularną atrakcją turystyczną przeznaczoną dla Alf i Bet, jako że Bernard i Lenina właśnie tam wybiorą się na wycieczkę. Tam też poznają „dzikusa” Johna (Alden Ehrenreich), co zdecydowanie wpłynie na ich dalsze losy.


Rezerwat dzikich ukazuje odrębną wizję twórców tego serialu, w konsekwencji wzbogaconą o dodatkowe sceny akcji, nieoczekiwane strzelaniny a nawet wprowadzony wątek rebelii. Postać Johna jest poprowadzona dość niekonsekwentnie. Początkowo sprawia on wrażanie osoby wycofanej, introwertycznej, a nawet nieśmiałej. Co oczywiście absolutnie nie miało miejsca w książce.


Nie można odmówić temu serialowi rozmachu w zaaranżowanych sceneriach, wizjonerstwa w kwestii kondycji ludzkości w przyszłości, ciekawych rozwiązań w efektach specjalnych, a także udanego castingu. Jednak im dalej w las tym więcej zmian, w wyniku czego ogólny przekaz serialu nie wybrzmiewa na tyle mocno aby sprowokować głębsze przemyślenia. Tematy dyskryminacji, zniewolenia systemowego i konieczności poddania się narzuconemu ładowi wartości zostają ledwie muśnięte. Aczkolwiek finał serialu próbuje nadrobić te niedociągnięcia.
 
Fabuła została przeformułowana i zaktualizowana wobec treści książki z 1932 roku, lecz w netflixowej historii zabrakło czegoś, co wzbudzałoby większą refleksję. „Nowy wspaniały świat” może być ledwie ciekawostką dla dzisiejszego widza niezaznajomionego z literackim pierwowzorem tej ekranizacji. Ostatecznie umykają gdzieś filozoficzne walory oryginału, fabuła koncentruje się na innych kwestiach, bo silniejsze akcenty rozłożono w nowo wprowadzonych wątkach. Wszystko po to, aby rozerwać współczesnego widza. Bo któż z nas nie pragnie dziś dobrej rozrywki? I wydawałoby się, że temu właśnie miała służyć ta produkcja – beztroskiej rozrywce, aby niczym kolejny „czuciofilm” odpowiedzieć na potrzeby mas. Pisarz chyba przewraca się w grobie. Niestety, również szycie końcowych odcinków serialu pod kątem możliwego kolejnego sezonu (do którego realizacji ostatecznie nie doszło) nie pomogło ogólnemu wrażeniu z jakim pozostawia się widza po napisach końcowych dziewiątego odcinka. Szkoda, bo historia miała olbrzymi potencjał.
1 10
Moja ocena serialu:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?