Recenzja Sezonu 4

The Boys (2019)
Eric Kripke
Dan Trachtenberg
Antony Starr
Erin Moriarty

Superbohaterowie są zmęczeni

Kripke, powtórzmy, stary wyjadacz, ani trochę nie zmienia dotychczasowej formuły, transformacje charakterologiczne postaci są pretekstowe i sygnalizowane co najmniej na odcinek przed, przy
Superbohaterowie są zmęczeni
Ameryka, czyli świat, nieuchronnie zmierza ku chaosowi, jako że korporacyjny dyktat okazał się, o zgrozo, systemem mniej wydajnym niż demokracja. I choć Eric Kripke tłucze nam to już od lat, a czwarty sezon "The Boys" jedynie parafrazuje to, co zostało już wcześniej napisane dużymi literami, to nadal kawał porządnej telewizji. Upolitycznionej, owszem, ale co dzisiaj nie jest?




Trudno opowiadać o rzeczonym serialu, nie odnosząc się do burzy, jaką wywołał, stając się niemalże emblematycznym tytułem dla szerokopojętego "woke", które służy tyleż za słowo-wytrych, co określenie deprecjonujące bodaj każdego, kto nie nosi niesławnej czerwonej czapki z daszkiem. Ale Kripke, nawet przy założeniu, że faktycznie jest liberalnym chłopcem z plakatu, to medialne zwierzę i koniunkturalista, facet, który lubi drażnić lwa przez pręty klatki, doskonale świadomy, co na kogo zadziała, co kogo wkurzy, co komu wzburzy krew, co wywoła internetowy buzz. Nawet jeśli, powiedzmy sobie szczerze, nie ma już tak naprawdę nic więcej do zakomunikowania, niż powiedział wcześniej po stokroć. Bolesna zawodowa szczerość każe nawet miłośnikowi omawianego tytułu przyznać, że na tym etapie zostały mu prawie wyłącznie wulgarnie puentowane grepsy, fabuła dawno wyciurkała przez dziurawe dno.

Decyzja o zakończeniu tej historii na piątym sezonie jest z jednej strony trafiona, nie ma bowiem czego ciągnąć, a z drugiej zmęczenie materiału jest na tyle duże, że trzeba będzie sporo samozaparcia, aby obejrzeć te ostatnie odcinki z podobnym zaangażowaniem co dawniej. To powiedziawszy, recenzowany sezon leci na może i jałowym, lecz niezmiennie wysokim biegu, wykorzystując te same patenty co zawsze, przy ich niezbędnej multiplikacji i amplifikacji.



Niezbędnej, bo za "The Boys" ciągnie się destrukcyjna fama serialu przesuwającego granice dobrego smaku, która na pewnym poziomie zdominowała dyskurs o nim, stąd ciągle trzeba mu przeskakiwać nie tyle rekina, co cały ich basen. Ewidentnie bywa to dla Kripkego-scanarzysty paraliżujące, bo to jak istny bieg sztafetowy, gdzie trzeba pałeczkę przekazywać samemu sobie. Stąd stosunkowo łatwo pokusić się o jego ocenę bazującą na swoistym paradoksie: to telewizja godna polecenia od serca, nadal sprawnie balansująca na granicy satyrycznej blagi i publicystycznej przenikliwości, jednak już ewidentnie niemająca na sobie pomysłu innego niż do tej pory. Ale przecież i tak najbardziej kochamy te seriale, które już znamy.

Dlatego też Kripke, powtórzmy, stary wyjadacz, ani trochę nie zmienia dotychczasowej formuły, transformacje charakterologiczne postaci są pretekstowe i sygnalizowane co najmniej na odcinek przed, przy jednoczesnej żelaznej konsekwencji odnośnie do formy i treści, za co "The Boys" płacą wysoką cenę. Mianowicie, czwarty sezon z powodzeniem mógłby być tym trzecim, a trzeci czwartym, za wyjątkiem ostatniego odcinka. Finał niby ustanawia nowe status quo, ale tak naprawdę jest jedynie formalnym potwierdzeniem stanu faktycznego. Nie ma jednak co gdybać, jak będzie wyglądała ostateczna rozgrywka między tytułowymi Chłopakami a Homelanderem i jego kohortami, zwłaszcza się serial odjechał od materiału źródłowego na kilometry. A jednak pytanie to pozostaje interesujące, mimo że droga do odpowiedzi – mniej.



Niby są tutaj pewne roszady, bo A-Train ugina się pod naporem coraz cięższego sumienia, Starlight jest bliska załamania, a Butcherowi nie zostało już zbyt dużo życia i od życia, lecz to wszystko dzieje się jakby mimochodem. Nieudolnie wypada zwłaszcza powiązanie serialu z jego tegorocznym spin-offem, z "Genem V", szczególnie że przecież to stamtąd wypływa możliwe (ostateczne) rozwiązanie poszukiwane tak usilnie przez Butchera i spółkę. Niby pojawiają się przy tym pewne dylematy moralne, bohaterowie co i rusz zderzają się z osobistymi tragediami, także na poziomie samej emocjonalności, lecz ważniejszy niż drzewa jest dla Kripkego sam las.

Krytykując youtube'ową felietonistykę, sam poniekąd ją uprawia, ale to zwalczanie ognia ogniem jest nad wyraz skuteczne, bo "The Boys" nadal niewybrednie ośmieszają przeciwnika, może i antagonizując przy tym kawał Ameryki, czyli świata. Tyle że przecież na tym ten serial wyrósł, od tego się odbił i, być może, na tym uschnie. Ale jedno jest pewne: nikt nie będzie śledził tegorocznej kampanii prezydenckiej tak uważnie jak Eric Kripke.
1 10
Moja ocena sezonu 4:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sezonu 1 serialu The Boys
Tak bardzo mam już dość superbohaterów... że aż obejrzałem o nich kolejny serial. Na usprawiedliwienie... czytaj więcej