Po raz pierwszy zetknąłem się z serialem będąc nastolatkiem. Co oczywiste, zachwycenie Kelly i ogólne rozbawienie zawartymi w serialu gagami. Minęło jednak kilkanaście lat, w między czasie założyłem własną rodzinę i całkiem niedawno wróciłem do świata Bundych. Odbiór jest już zupełnie inny. Nadal bawią mnie dialogi, nadal cieszy oko garderoba Kelly, ale jednak postać Ala nie jawi mi się już w kontekście peryferyjnego głupka i życiowego nieudacznika. O zgrozo, zdarza się, że dostrzegam w nim siebie. Bo wbrew temu, co kiedyś sądziłem, Al to ostoja tej przedziwnej rodziny. Człowiek, który pomimo wielu przykrości ze strony najbliższych, byłby w stanie zrobić dla nich wszystko.
Ja raczej nie popieram twojej opinii. Dla mnie Al jest śmieszny, ale również i bardzo żałosny i w pełni zasługuje na swój los, oraz na życie jakie wiedzie.
Al to żałosny, zapatrzony w siebie narcyz, który nie umie pogodzić się z tym, że dawna chwała szkolnego footballisty już nie wróci. Ale najbardziej denne było w nim obwinianie innych. Zwłaszcza żony. Uważa ślub z Peggy, za pośrednią przyczynę swoich wszystkich życiowych niepowodzeń. Sądzi, że gdyby się nie ożenił, został by gwiazdą sportu, zdobył sławę i bogactwo.