Nie chcialem zakladać tu nowego tematu ale jest ich tu aż 1643... wróć już 1644;) więc chyba jeden w tą czy jeden w tamtą nie zaszkodzi. Na początku chcialbym powiedzieć, że the O.C. to mój najukochańszy serial na świecie (oczywiście obok '24" ale to inna tematyka). Nie wiem czy już taki temat był ale jak pobierznie przejrzałem ostatnie naście, dziesiąd tematów to chyba nie było więc może czas na małe takie podsumowanie: który sezon najbardziej lubicie?
A jako, że jestem autorem tego postu to pozwolę sobie odpowiedzieć jako pierwszy. Jak dla mnie to mój ulubiony to pierwszy. Pod każdym względem. Zarówno wydarzeń, fabuły, losów niezwykłych bohaterów (oprócz Olivera którego nigdy nie lubiłem, nie lubię i lubić nie będę, zawsze był dla mnie podły i wstrętny - jedyna z negatywnych postaci której naprawdę nie cierpiałem, nawet Volchok był już lepszy, mimo, że zabił Marrise) jak i ich samych. To tu poznajemy wszystkich i widzimy jak ich życie się zmienia, ewoluuje za sprawą pewnego chłopaka z Chino:) To też zarówno mój ulubiony sezon pod względem muzyki: czy to rozpoczynające każdy odcinek California here we come czy kończące sezon strasznie smutne Hallelujah Jeffa Buckley'a (kurcze zawsze jak słyszę tą piosenkę to chce mi się płakać bez względu na okolicznosci, jakaś taka magiczna jest... zawsze mi się wtedy ten smutny koniec pierwszego sezonu przypomina...) Drugi sezon również trzyma poziom jak też i trzeci ale wybieram zawsze pierwszy gdyż to od niego się wszystko zaczeło. Natomiast co się tyczy czwartego to kurcze strasznie dziwna sprawa z nim bo podczas pierwszych odcinków płakalem jak Rayan wspominał Marrise (szczególnie scena w domku przy basenie jak przychodzi Julie) a potem to się z tego chyba nazbyt komediowy serial zrobił ws. zawsze były takie wstawki (zazwyczaj za sprawą zabójczego Setha) ale tutaj było ich aż nazbyt dużo. Ale za to bardzo podobało mi się zakończenie (które jednak niestety odcina jakiekolwiek możliwości kontynuacji) czyli to, że historia zatoczyła koło. Dobrze, że jest to serial który mial określoną fabułę a nie był kręcony non stop jak jakiś tasiemiec (vide Beverly Hills).
No to ja się chyba juz wypowiedziałem i czekam na wasze opinie i wasze typy.
A tymczasem mykam bo za chwil kilka leci powtórka Życia...
Pozdrawiam i do uslyszenia.
Jestem za, I sezon jest dla mnie również zdecydowanie najlepszy, II również był spoko, III już słabszy , a IV dla jednych był dobry dla innych nie - tu akurat zdania są podzielone i dla mnie był akurat taki sobie.... Może dlatego, że niebyło Marissy, bohaterowie za szybko dorośli, zmienili się... Zgadam się pod względem muzyki : niektóre utwory były naprawdę trafnie dobrane do danych scen , szczególnie właśnie w tym najlepszym I sezonie i tu również się z tobą zgadzam :) Ogólnie O.C to super serial, również i mój ulubiony, żałuję tylko , że ma tylko 4 sezony... Ale cóż nic niemoże przecież wiecznie trwac i dobrze, że się skończyło jak się skończyło, bardzo smutny , ale zarazem fajny finał. I tu jest dobre określenie "historia zatoczyła koło".... Ta ostatnia scena była naprawdę fajna, ale też smutna , bo była ostatnią w tym serialu.... Kapitalny serial, zawsze będę go chętnie wspominał.... To tyle odemnie, pozdrawiam :D
Racja gdyby w czwartym sezonie była Marissa to pewnie byłby lepszy aczkolwiek historia napewno potoczyłaby się innym torem. Ja ją zawsze lubiłem chyba najbardziej z całej żeńskiej obsady. No i pozatym wg. mnie to tylko ona, ona jedna jedyna pasowała do Rayana, była między nimi taka chemia a powietrze zawsze naelektryzowane, że niemal wybuchało:) Taylor tez była fajna ale to jednak nie to samo - ona zabardzo mi przypominała taką kobiecą wersję Setha;) A Marissa to poprostu Coop:)
Pozdrawiam.