Nie widziałem Yellowstone, bo to aż 5 sezonów, a to zwykle pachnie telenowelą brazylijską. Polonistka przykazała "wstęp, rozwinięcie, zakończenie" a tasiemce serialowe raczej tego nie mają. Jednak prequel osadzony w latach 80. XIX wieku miał być spójną całością, więc postanowiłem od tej strony spróbować tego "uniwersum".
Na pewno oglądało się dobrze, głównie dzięki Samowi Elliotowi. Dramaturgia też budowana była nieźle. Większe zgrzyty odczuwało się na poziomie fabularnym oraz w odniesieniu do montażu scen bitewnych. Również postaci drugo i trzecioplanowe nie były eksponowane równomiernie. Brakowało często tzw. szerszego planu.
W połowie XIX wieku, tuż przed Wojną Secesyjną, osadnicy coraz częściej i liczniej zapuszczali się na tereny indiańskie. W okolicach roku 1860 śmiertelność wśród osadników podczas podróży wynosiła około 10%. Główną przyczyną śmierci było utonięcie podczas przeprawy przez rzekę. Na to nakładały się choroby, wypadki, w mniejszym stopniu śmierć z rąk bandytów lub Indian.
Ten serial, którego akcja osadzona jest 20 lat później a więc w czasach już bezpieczniejszych, gdzie większość Indian wymordowano albo pozamykano w rezerwatach, niespecjalnie trzyma się proporcji w temacie zgonów. Woli Dziki Zachód demonizować, zgodnie z wypracowaną w kulturze amerykańskiej mitologią.
Osadnicy mieli świadomość trudów i niebezpieczeństw wielomiesięcznej wyprawy. Trzymali się więc razem i nawzajem się o siebie troszczyli. Dość szybko też uczyli się przetrwać w trudnych warunkach. Nie byli też w większości nieporadni czy nadmiernie lekkomyślni. Dominowali wśród nich europejscy chłopi, niekiedy rzemieślnicy. To byli rzecz jasna często bardzo prości ludzie, którzy jednak trudów życia już doświadczyli.
Inną kwestią jest scena z początku serialu przedstawiająca teksańskie miasto, w którym było niebezpieczniej niż na prerii. Otóż jak powszechnie wiadomo sporo miast zakazywało noszenia broni w mieście w tamtych czasach. Jedną z najczęstszych przyczyn aresztowań, jeśli nie najczęstszą, było samo noszenie broni w mieście, o jej użyciu już nie wspominając. Mitologia Dzikiego Zachodu każe jednak kreować świat pełen ulicznych strzelanin i nieustannych bijatyk w saloonach. Jedną z najbardziej uroczych elementów mitologii Greków, Rzymian i Amerykanów jest wizja częstych napadów na banki. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale w całym XIX wieku na Dzikim Zachodzie do napadów na banki doszło... 12 razy... :D
Dlaczego piszę o mitologii Greków, Rzymian i Amerykanów? Dlatego, że zachęcano mnie do obejrzenia 1883 argumentując to wyjątkowym realizmem i historyczną uczciwością. Takie rzeczy mnie zawsze przyciągają do beletrystyki, filmów to też dotyczy. Zacząłem więc seans z nadzieją na zetknięcie się ze zgrabnie opowiadaną historią osadzoną w realiach prawdziwej zachodniej Ameryki lat 80. XIX wieku. Dostałem uwspółcześnioną kolejną wersję mitologii, pełną śmierci, strzelanin, tragedii, które w tym serialu są dodatkowo zbanalizowane, by wmówić widzowi, że życie człowiecze na Dzikim Zachodzie niewiele znaczyło.
To nie znaczy, że serial jest do bani. Ma swoje dobre a nawet bardzo dobre momenty. Niektóre postaci narysowane są ciekawą kreską. Fabularna "bezwzględność" w każdym odcinku opisująca śmierć na szereg różnych sposobów wydaje mi się jednak zabiegiem mocno pretensjonalnym, sztucznym, nienaturalnie wyolbrzymionym. Szczególnie jeśli ma się świadomość, że Dziki Zachód wcale nie był taki krwiożerczy, jak opisuje to serial.