Od wielu lat nie płakałem z powodu serialu. Aż do dzisiaj.
Audrey, lotnisko, transfer Chloe za Jacka - każda z tych scen emocjonalnie mnie zmasakrowała,
a podczas tej ostatniej, łzy już kompletnie mi zasłoniły widok.
Niezły sezon (z pewnością lepszy niż bardzo rozczarowujący ósmy) z genialnym finałem.
Obawiałem się trochę, że będzie happy end, a skończyło się zupełnie inaczej. Ostatnia żyjąca
partnerka Jacka zabita w parku, Heller krok przed totalnym zatraceniem traci swoje jedyne
dziecko, Mark przed procesem o zdradę traci żonę (która była de facto motorem jego
"zdradliwych" działań), wreszcie Jack i Chloe - główny bohater pożegnany cichym zegarem,
O'Brian zmuszona do życia ze świadomością, że Jack przez nią (prawdopodobnie) zginął.
Nie sądziłem, że twórcy zdecydują się na tak bezlitosne wybory, ale to jest właśnie styl 24.
Szczególnie śmierć Audrey była dla mnie szokiem, ponieważ przeszła tak wiele (śmierć Paula,
"śmierć" Jacka [koniec 4 sezonu], porwanie Jacka, więzienie, tortury, szaleństwo), że jej
potencjalna śmierć na koniec serialu wydawała mi się mało prawdopodobna.
10/10.
No lepiej bym tego nie ujął. Rzadko płaczę na filmach, czasem na serialach (ze śmiechu). Wyjątek właśnie 24... Sezon (taki ymm 'niepelny', wiadomo), który kolejny raz mi udowodnił, że lepszego serialu raczej nie będzie.
Co do Audrey - akurat do przewidzenia: przeżyła ławkę (że tak powiem) no to za chwilę coś musiało się sp*** bo byłoby za dobrze. Ale tu się zgodzę - szok.. Zemsta Jacka piękna, aż człowiek wstaje z fotela niesiony emocjami ;)
Cały tydzień zastanawiałem się jak oni chcą to rozegrać - upchnąć 13h w niecałą godzinkę. Jak widać poszli na łatwiznę, ass :p Podejrzewam, że było to powodem niezłej burzy mózgów wśród twórców i z pewnością kilka alternatyw rozważali, aczkolwiek w świetle wydarzeń jakby się zastanowić, najprostsze rozwiązanie = najlepsze rozwiązanie ;)
W sumie główny bohater zawsze był żegnany cichym zegarem. I zawsze powracał. Teraz jednak nie byłbym taki pewien.