Nieskażony książką, obejrzałem z dużą przyjemnością, równie wielką przyjemność sprawia mi kwilenie wszelkiej maści malkontentów głoszących że, Netfliks to lewacy, i nierozróżniających adaptacji od ekranizacji, no cóż skoro wolą się katować miast cieszyć się seansem, ich problem, moim skromnym zdaniem warto poświęcić czas na oglądanie i samemu wyrobić sobie zdanie,
Ja również nie czytając jeszcze książki zaczęłam oglądać serial i jestem bardzo zadowolona. Wiadomo, że książka zazwyczaj jest lepsza, choć moim zdaniem nie zawsze. Jak na razie serial bardzo mnie wciągną i czekam na dalsze sezony.
Z książkami sprawa nie jest tak oczywista. Gdy najpierw czytamy książkę, uruchamiamy naszą wyobraźnie, tworzymy na podstawie przeczytanych słów, własny obraz bohaterów i uniwersum w którym toczy się akcja, później gdy mamy do czynienia z filmową wersją, nie zawsze dobór aktorów, scenografia a nawet muzyka dopełniająca obraz, odpowiada naszym wyobrażeniom. Mamy wtedy do czynienia z swoistym dysonansem, który powoduje niepochlebne oceny danego filmu czy serialu i uruchamia wszelkiej maści malkontentów, dla których pominięcie najmniejszego detalu opisanego w książce jest tak obrazoburczy, że z definicji go eliminuje. Wystarczy zaś zdroworozsądkowe podejście, świadomość, że nawet ekranizacja nie jest wierną kopią prozy, by cieszyć się seansem. Czym innym jest oczywiście to czy dany film nam się podoba, ale o gustach się nie dyskutuje.
Poza tym wierne odzwierciedlenie tego co jest w książce tyko zabija książkę lub ich cykl - po co je potem czytać, jeśli zawiera dokładnie to samo co film/serial? Przykład: po obejrzeniu pierwszego sezonu The Expanse (2015), mając go jeszcze dobrze w pamięci, przeczytałem pierwszą książkę z tego cyklu (2011) - miała dokładnie taki sam przebieg jak serial, jakby była pisana na podstawie scenariusza. Więc po co czytać dalej, jak można to samo obejrzeć i usłyszeć (bardzo podobają mi się akcenty i slang postaci obecne w serialu)?